Dziś malutka książeczka, która zostawiła we mnie to coś. Książka, o której myślałam jeszcze długo po przeczytaniu. Mowa o Alessandro Baricco i jego "Novecento. Monolog". O Baricco jeszcze z pewnością napiszę.
Novecento to mikroskopijna w swej objętości książeczka na jeden wieczór. Niecałe 60 stron. Utwór napisany w 1994 roku. Za krótki, by można go określić mianem opowiadania. To raczej tekst, w zamyśle teatralny. Wyszła piękna liryczna i wzruszająca historia życia niesamowitego człowieka. Chwytająca za serce miniatura.
Wyobraź sobie, że na statku płynącym do Ameryki rodzi się dziecko. Dziecko zostaje porzucone przez swoich rodziców-emigrantów. Całe swoje życie spędza na morzu, wychowywane przez marynarzy. Zawieszone w swej egzystencji między Europą a Stanami (kurs statku).
Genialne, wrażliwe dziecko jest samoukiem - wirtuozem pianina. Żyje zabawiając gości statku swoimi popisami. Aż pewnego dnia postanawia zejść na ląd. Który okazuje się być obcym, wrogim światem. Dlatego wraca na pokład i tam zostaje do końca swoich dni. "Dla niego wszystkim był statek, dwa tysiące pasażerów, osiemdziesiąt osiem klawiszy fortepianu i muzyka".
Krótkie opowiadanie o samotności, wrażliwości, miłości do morza i do muzyki. O czasach jazzu i ragtime'u.
"- Co to było?
- Nie wiem.
(...)
- Kiedy nie wiesz, co to jest, to znaczy, że to jest jazz".
Na podstawie książeczki powstał w 1998 roku wspaniały film "1900. Człowiek legenda" w reżyserii Giuseppe Tornatore. Główną rolę w ekranizacji zagrał Tim Roth.
Więcej nie napiszę. Może ktoś z Was sięgnie po mikroskopijną książeczkę zostawiającą po sobie ślad w duszy i sercu czytelnika.
Bo jak pisze Baricco:
"Nie jesteś naprawdę skończony, póki masz w zanadrzu jakąś dobrą historię i kogoś, komu możesz ją opowiedzieć".
PS. Novecento, bo chłopczyk przychodzi na świat w 1900 roku. A po włosku dwudziesty wiek to novecento.
W filmie i książce ma miejsce pojedynek dwóch wirtuozów - jest to pojedynek między genialnym samoukiem Dannym Boodmanem T. D. Lemmonem zwanym w skrócie Novecento właśnie, a legendarnym geniuszem Jellym Rollem Mortonem, który wsiadł na pokład "Virginian" w 1931 roku. Ten drugi to postać autentyczna. Uważany przez wielu za pierwszego prawdziwego kompozytora jazzu. Sam siebie na wizytówce określal jako "twórcę jazzu i swingu". Scena pojedynku na fortepianie - niezapomniany majstersztyk.
Przekład zrobiła Pani Halina Kralowa, mój Wykładowca z Italianistyki (zajęcia z tłumaczeń literackich). Tym przyjemniej na fali wspomnień wracam po kilku latach od zakończenia studiów do jej przekładów włoskich tytułów.
"Novecento. Un monologo". Czasem malutka niepozorna książeczka skrywa wielkie treści i jest prawdziwym dziełem.
Bardzo lubię książki z tej serii... :-) Tej jeszcze nie czytałam...
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam tą książkę. Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńI znowu nie znam. Mam naprawdę wiele do nadrobienia z "włoszczyzny" :).
OdpowiedzUsuń