Strony

środa, 26 kwietnia 2017

Włoska książka - 2



Dziś malutka książeczka, która zostawiła we mnie to coś. Książka, o której myślałam jeszcze długo po przeczytaniu. Mowa o Alessandro Baricco i jego "Novecento. Monolog". O Baricco jeszcze z pewnością napiszę.

Novecento to mikroskopijna w swej objętości książeczka na jeden wieczór. Niecałe 60 stron. Utwór napisany w 1994 roku. Za krótki, by można go określić mianem opowiadania. To raczej tekst, w zamyśle teatralny. Wyszła piękna liryczna i wzruszająca historia życia niesamowitego człowieka. Chwytająca za serce miniatura.

Wyobraź sobie, że na statku płynącym do Ameryki rodzi się dziecko. Dziecko zostaje porzucone przez swoich rodziców-emigrantów. Całe swoje życie spędza na morzu, wychowywane przez marynarzy. Zawieszone w swej egzystencji między Europą a Stanami (kurs statku).

Genialne, wrażliwe dziecko jest samoukiem - wirtuozem pianina. Żyje zabawiając gości statku swoimi popisami. Aż pewnego dnia postanawia zejść na ląd. Który okazuje się być obcym, wrogim światem. Dlatego wraca na pokład i tam zostaje do końca swoich dni. "Dla niego wszystkim był statek, dwa tysiące pasażerów, osiemdziesiąt osiem klawiszy fortepianu i muzyka".

Krótkie opowiadanie o samotności, wrażliwości, miłości do morza i do muzyki. O czasach jazzu i ragtime'u.

"- Co to było?
- Nie wiem.
(...)
- Kiedy nie wiesz, co to jest, to znaczy, że to jest jazz".

Na podstawie książeczki powstał w 1998 roku wspaniały film "1900. Człowiek legenda" w reżyserii Giuseppe Tornatore. Główną rolę w ekranizacji zagrał Tim Roth.

Więcej nie napiszę. Może ktoś z Was sięgnie po mikroskopijną książeczkę zostawiającą po sobie ślad w duszy i sercu czytelnika.

Bo jak pisze Baricco:

"Nie jesteś naprawdę skończony, póki masz w zanadrzu jakąś dobrą historię i kogoś, komu możesz ją opowiedzieć".

PS. Novecento, bo chłopczyk przychodzi na świat w 1900 roku. A po włosku dwudziesty wiek to novecento.

W filmie i książce ma miejsce pojedynek dwóch wirtuozów - jest to pojedynek między genialnym samoukiem Dannym Boodmanem T. D. Lemmonem zwanym w skrócie Novecento właśnie, a legendarnym geniuszem Jellym Rollem Mortonem, który wsiadł na pokład "Virginian" w 1931 roku. Ten drugi to postać autentyczna. Uważany przez wielu za pierwszego prawdziwego kompozytora jazzu. Sam siebie na wizytówce określal jako "twórcę jazzu i swingu". Scena pojedynku na fortepianie - niezapomniany majstersztyk.

Przekład zrobiła Pani Halina Kralowa, mój Wykładowca z Italianistyki (zajęcia z tłumaczeń literackich). Tym przyjemniej na fali wspomnień wracam po kilku latach od zakończenia studiów do jej przekładów włoskich tytułów.

"Novecento. Un monologo". Czasem malutka niepozorna książeczka skrywa wielkie treści i jest prawdziwym dziełem.

czwartek, 20 kwietnia 2017

Poświątecznie

Dziękuję Wam za życzenia pod poprzednim postem. Jak się macie po Świętach? Wzdychacie, przejedzeni żurkiem i ciastami? Krótkie to święta, ale pełne radości. Zostańmy jeszcze chwilę w tym klimacie - poniżej kilka migawek. 

Jajka kolorowane metodą batiku przez moją mamę. Aż szkoda było tłuc te urokliwe skorupki.


Zdolna jest moja mama. Robi cudeńka, choćby to jajo poniżej.


Ceramika z Bolesławca (ta granatowo-biała) na świątecznym stole u moich rodziców musiała być. Cudze Green Gate'y chwalimy, swego nie znamy. A szkoda. Bo ceramika z Bolesławca to już klasyk i nasz towar eksportowy podziwiany daleko za granicami Polski.


Chowam już kurczaczki, zające i pastelowe jajka robiąc miejsce na kwiaty i nowe elementy dekoracji, choćby obraz otrzymany w prezencie urodzinowym od mojej teściowej. Pastelowy hiacynt jakby spod pędzla impresjonisty. Obraz powstał w 1968 roku i według mnie ma to coś.


Chowam nie tylko wielkanocne dekoracje, ale również - z wiadomych względów - nadmiar słodyczy. Czekoladę będziemy mogli jeść najprawdopodobniej przez najbliższe kilka miesięcy bez potrzeby kupowania jej - taki hojny okazał się zając. Może zrobię sobie czekoladową kąpiel ... ? A co! 

Zając oprócz słodyczy przyniósł nam puzzle - mapę Polski i kolorowankę z naklejkami o tematyce typowo męskiej - czytaj "Pojazdy".

Świętowaliśmy pierwsze urodziny młodszego obywatela, który z właściwym sobie entuzjazmem pcha teraz codziennie drewniany pchacz otrzymany w prezencie. Starszy synek też nie pogardził możliwością majstrowania przy pokrętłach. Echhh, mężczyźni.


Czekam na prawdziwą wiosnę, tę ciepłą i słoneczną. Mój starszy synek któregoś ranka wyjrzał przez okno i wykrzyknął "Mamusiu, zima wróciła!". Faktycznie, za oknem padał ... śnieg. Mimo śniegu kwitną już magnolie. W przydomowych ogródkach cieszą oko tulipany i żonkile. A moje oczy cieszą urodzinowe żółte hiacynty, które pięknie rozkwitły.


Już wkrótce nowe wpisy. O Włoszech i nie tylko. O życiu na włoską nutę. O książkach, ciekawych miejscach, moich przemyśleniach i zachwytach. 

A skoro o  książkach mowa - z ostatnio przeczytanych książek bardzo polecam lekkie, a jednocześnie pełne wnikliwych obserwacji i ciekawostek podróżniczych książki Beaty Pawlikowskiej. Dopiero niedawno dane mi było poczytać jej relacje z wypraw i muszę przyznać, że bardzo mi przypadły do gustu. Pisane lekko, żartobliwie, a jednocześnie trafnie i filozoficznie. Na początek polecam Blondynkę nad Gangesem i niesamowitą, bo prawdziwą historię uwięzienia podróżniczki na - podejrzanym jak się okazało - kursie medytacji. 


Pawlikowska opisuje Waranasi - święte miasto dla wyznawców hinduizmu, niesamowity klimat ghatów i ceremonii pogrzebowych, które odbywają się nad świętą rzeką. Przerywnikami w narracji są śmieszne rysunki autorki wraz z komentarzami.


Podziwiam osoby same wybierające się w podróż, zwłaszcza w odległe od nas kulturowo rejony. Nawet w epoce nawigacji, internetu i innych wynalazków wymaga to odwagi. Odwagi, otwarcia umysłu, unikania oceniania i zapomnienia o uprzedzeniach, jakimi jesteśmy często naszpikowani w naszej zachodniej cywilizacji.

Co jakiś czas wspomnę o książkach podróżniczych, zwłaszcza, że kilka z nich aktualnie czytam. A czytam najchętniej i najczęściej wieczorem, kiedy mam chwilę spokoju.

Do przeczytania niebawem!

piątek, 14 kwietnia 2017

Wielka Noc

W tym roku Wielkanoc jest dla mnie wyjątkowa - zbiega się z pierwszymi urodzinami naszego młodszego synka. Wracają wspomnienia - wszak dopiero co jechałam na porodówkę zagryzając jeszcze w biegu drożdżówkę, wsadzając w ostatniej chwili do wazonu przyniesioną ze spaceru forsycję i zastanawiając się, czy zdążę dojechać do szpitala.

W związku ze zbieżnością dat połączyliśmy świętowanie.

Wielkanoc ...


Zawsze bardziej lubiłam Święta Bożego Narodzenia. Śnieg za oknem, a w domu ciepło - dosłownie i w przenośni. Dostrzegałam pełen uroku kontrast między tym, co w domach, i tym, co za oknem (choć dziś trudno w to uwierzyć, kiedyś bywały białe Święta - kiedy to było...). Kontrast ten uwydatniał piękno Gwiazdki. Magia, choinka, kolędy i święty Mikołaj. Połączenie religii z bajkowymi postaciami. Wszystkie te przygotowania. Oczekiwanie.


A Wielkanoc? Do Świąt Wielkanocnych dopiero musiałam dojrzeć, by poczuć ich religijną wagę. Potrzebowałam czasu, by ujrzeć to, co ważne w nowym świetle. WielkaNoc to zmartwychwstanie, nowe życie, nowa nadzieja, odrodzenie ducha. Święta nawet ważniejsze w swoim religijnym wymiarze od tych celebrowanych w grudniu.

Choć również mocno skomercjalizowane.

Wpadłam do sklepu i zastanawiałam się, czy o czymś nie wiem - mało oglądam wiadomości w telewizji. Może szykuje się jakiś przewrót? Zamkną wszystkie sklepy na co najmniej tydzień? Odetną dostęp do świątyń konsumpcji? Moim oczom ukazały się wózki wypełnione po brzegi i długie kolejki do kas.

Temu się nie dam, choć pyszny czekoladowy zając firmy na L i jajko niespodzianka firmy na F muszą być. Wielkanoc ma inny wymiar dla dzieci (można rzec-ludyczny), a inny dla dorosłych (metafizyczny). 

Choć może nie u wszystkich tak jest.

U nas na pewno: synek maluje styropianowe zająco-króliki i jajka, koloruje z zapamiętaniem kolorowanki o tematyce wielkanocnej czy lepi kurczaczkopodobne ptaszki.

Na wytłumaczenie symboliki i religijnej wagi Świąt mamy jeszcze czas.



Metafizyka? Refleksyjne audycje w radio, piękna nastrojowa muzyka, zaduma nad sensem cierpienia.

Przypominam sobie Pasję Gibsona. Wspominam moje czytanie historii zmartwychwstania w dziecięcym wydaniu Biblii w pierwszej klasie podstawówki. I symboliczne uderzanie wierzbowymi gałązkami w Wielki Piątek rano przez moją mamę, która w ten sposób budziła mnie wołając "Boże rany, Boże rany!". 

Historia cierpienia i odkupienia. Odrodzenia (i) wiary.

Wymiar duchowy. 

Jednocześnie radość dekorowania.


W domu muszą być palemki. Styropianowe jajka w szklanych naczyniach, kwiaty. Króliki i ptaszki. Wiosenne wianki. Bazie i gałązki z powieszonymi na nich jajeczkami. Ukryte czekoladowe jajka "od zająca" i caccia alle uova, jak mówią Włosi - polowanie na jajka, czyli szukanie ich przez dzieci. Baranki robione z masła przez moich Dziadków, pisanki i bukszpan. A także rzeżucha, owies i babka drożdżowa. Pachnący żurek oraz koszyczek ze święconką. Oraz obowiązkowo śmigus-dyngus.


Krótkie to święta. Dla mnie wyjątkowe, bo rok temu o tej porze urodziłam malutkiego chłopczyka, który teraz kończy roczek. Taki mały wielkanocny kurczaczek. Sama urodziłam się wiosną. Wyjątkowo czuję i uwielbiam tę porę roku.


Dziś mało słów, za to kilka zdjęć wielkanocnych dekoracji. Minimalnie, bez przepychu. Dwa drewniane zające zrobiłam techniką decoupage wspólnie z moją mamą-mistrzynią w temacie. Było to ogromną przyjemnością, ale i wyzwaniem, bo towarzyszył nam przy tym malutki asystent od wszystkiego. 

Ostatnio ciężko mi robić zdjęcia wnętrz, bo przed oknami mam budowę i jakbym nie stanęła z aparatem, w kadr wchodzą mi uparcie dźwig, rusztowanie lub inne atrakcyjne elementy. Do tego dochodzi mało światła i kapryśna pogoda do sesji. Dlatego z kilku pomysłów w te święta zrezygnowałam. Mniej często znaczy lepiej. Takie przyjęłam myślenie przymuszona czynnikami zewnętrznymi. 


Życzę Wam spędzenia Świąt Wielkanocnych z Bliskimi w tak potrzebnej wszystkim radości, ale i zadumie. Odrodzenia w sercu i duszy. Nadziei. Wiary i Dobra. 

Dobrych Świąt Wielkiej Nocy po prostu!

piątek, 7 kwietnia 2017

Święty Padre Pio z Pietrelciny


Wspominam pobyt na Sycylii. Przed oczami mam nie tylko błękit morza i sycylijską ceramikę. Nie tylko trójnogą postać Triscele - symbol wyspy. W głowie od razu pojawia się co krok widoczny wizerunek Ojca Pio. 

Dziwny Święty. Urodził się w 1887 roku małym miasteczku Pietrelcina na południu Włoch. Nazywał się Francesco Forgione. Od małego przejawiał niezwykle zdolności. Ponoć już jako pięciolatek miewał wizje - objawiali mu się Jezus, Maryja, a nawet dręczył go Szatan. W 1903 roku przystąpił do nowicjatu kapucyńskiego. "Proszę Pani, Pani syn jest dla nas zbyt dobry. Nie ma wad i przestrzega reguły lepiej niż my" - takie słowa usłyszała matka Francesco od przełożonego zakonu.

Ojciec Pio - mistyk, egzorcysta, stygmatyk, święty, zakonnik. Cudotwórca. 

Oszust? Mitoman? Histeryk?

Ponoć posiadał zdolność bilokacji - przebywania w dwóch różnych miejscach jednocześnie. Świadczą o tym relacje wielu osób. Posiadał także dar lewitacji - unoszenia się nad ziemią. Jego ciało wydzielało piękny zapach - róż, fiołków, żonkili oraz lilii - te ostatnie są symbolem uzdrawiania. Wielu świętych - uzdrowicieli przedstawianych jest właśnie z tymi kwiatami.

Uzdrawiał, wskrzeszał i pomagał chorym lecząc ich z wszelkich schorzeń. O tym również można znaleźć wiele relacji. Podobno pewien niewidomy człowiek z Lecco przyszedł do niego i poprosił o uzdrowienie choćby tylko jednego oka. Zakonnik odmówił modlitwę, a po jakimś czasie ów człowiek wrócił mówiąc, że faktycznie widzi tylko na jedno oko. "Ach tak? Widzisz tylko na jedno oko? Niechaj to będzie dla ciebie nauczką. Nigdy nie wolno zakreślać granic miłosierdzia Boga. Proś Go zawsze o największą łaskę" - pouczył go Ojciec Pio.

Będąc bardzo słabego zdrowia otrzymał pozwolenie od Stolicy Apostolskiej na wcześniejsze święcenia kapłańskie, gdyż lekarze byli zdania, że jego dni są policzone. 

W 1918 roku doznał zjawiska transwerberacji - przebicia ciała ognistą strzałą przez niebiańską postać.

W latach 1917-1918 powołany do służby wojskowej został z niej zwolniony z powodu bardzo złego stanu zdrowia.

Całe życie chorował - kamienie nerkowe, zapalenie żołądka, nieżyt nosa, przepuklina pachwinowa, wysiękowe zapalenie opłucnej, torbiele, wrzody, gruźlica to tylko "nieliczne" ze schorzeń, na jakie cierpiał przez całe swoje życie.

Skromy, radosny, pobożny, cnotliwy, łagodny. Kłamliwy, rozwiązły, dziwny, niemoralny, histeryczny, ograniczony umysłowo i chory psychicznie. Różne źródła różnie go opisują.

Obdarzony tyloma charyzmatami zakonnik (charyzmaty - cudowne zdolności, dary Ducha Świętego) ściągał na odprawiane przez siebie msze ludzi z całego świata. Według wielu źródeł spowiadał po 16 godzin dziennie - tak wielkie kolejki wiernych ustawiały się do niego.

Nic dziwnego, że już po pierwszych stygmatach, które pojawiły się na ciele przyszłego świętego w 1911 roku kościół (czytaj: Watykan i Święte Oficjum) zaczął badać ich wiarygodność. Wielokrotnie przesłuchiwano zakonnika, badali go lekarze. Osądzano Ojca Pio o celowe stosowanie substancji - kwasu karbolowego i weratryny, które miały wywoływać rany na jego dłoniach i stopach. "Być może Ojciec Pio będzie w przyszłości świętym, ale w tej chwili to fantasta, odarty z pokory, stosujący perfumy, które dostaje w prezencie od bigotek" - napisał o nim jeden z wysłanników Watykanu.

W związku ze skandalami, plotkami i całym zamieszaniem wokół jego osoby, Ojciec Pio nie mógł przez jakiś czas odprawiać mszy ani spowiadać.

Między 1920 a 1960 rokiem dziesiątki mniej lub bardziej uprzedzonych wysłanników Stolicy Apostolskiej przybywało do San Giovanni Rotondo, by prowadzić śledztwa. Ojciec Pio stał się tym samym jedną z postaci najczęściej przesłuchiwanych w tysiącletniej historii kościoła katolickiego. Poddawano go licznym badaniom i ekspertyzom psychiatrycznym.

Podejrzewano go o histerię, choroby psychiczne, niezwykłą zdolność doprowadzania do patomimii - procesów psychosomatycznych, które za sprawą autosugestii miały mieć moc wywoływania ran na jego ciele.

Liczne podejrzenia o oszustwa i śledztwa z jednej strony, z drugiej zaś uwielbienie przez coraz większą rzeszę wiernych z całego świata. Pierwszy artykuł o Ojcu Pio i jego stygmatach ukazał się w prasie w 1919 roku i tak fama o jego osobie rozprzestrzeniała się coraz dalej i dalej.



Niezwykle ciekawa postać, bardzo czczona we Włoszech. Jeden z najsłynniejszych świętych XX wieku. Na Sycylii co krok widziałam figury Świętego, obrazki z jego wizerunkiem u sprzedawcy gazet czy kierowcy autokaru. Zresztą czytając włoskie gazety, wielokrotnie napotkałam się z relacjami współcześnie żyjących opowiadających o cudach, jakie ich spotkały po modlitwach kierowanych do Ojca Pio. I to nie tylko w plotkarskim czasopiśmie Gente oraz Oggi, ale w Corriere della sera i La Repubblica również. Słychać było co jakiś czas o wznawianych nowych śledztwach w sprawie rzekomej świętości - o badaniach lekarzy, grafologów (analizujących listy Ojca Pio), przeszukiwaniach archiwalnych dokumentów i analizach spisanych relacji świadków - kres licznym dochodzeniom położyło dopiero oficjalne ogłoszenie Ojca Pio świętym przez naszego Papieża w 2002 roku.

Nie tylko na Sycylii widać, jak bardzo czczony jest Padre Pio. W miastach i miasteczkach na południu, o Pietrelcinie, gdzie się urodził i o San Giovanni Rotondo, gdzie służył w klasztorze nie wspominając. Medaliki z wizerunkiem świętego, kubki, magnesy na lodówkę, książki, breloczki, figurki wszelakiej wielkości z drewna, gipsu, plastiku. Obrazki, kalendarze, komiksy (!), broszki, torebki i T-shirty. Prawdziwy biznes. Nie wspominając o onoranze funebri - domach pogrzebowych nazywanych bardzo często imieniem świętego. I o setkach parafii, którym patronuje.

W 2002 roku głośno było o figurze świętego w Messynie na Sycylii - podobno płakała ona krwią. Co jakiś czas można zresztą usłyszeć o podobnych cudach (mistyfikacjach?) we włoskich miastach, miasteczkach i mieścinkach.

Oprócz Papieża Jana Pawła II, Świętego Franciszka z Asyżu, Świętego Antoniego z Padwy i Świętej Katarzyny z Sieny to właśnie Padre Pio jest najbardziej znanym i czczonym we Włoszech świętym. Prawie każda mieścina ma figurę tego świętego. Spotyka się jego wizerunek placach i placykach, na podwórkach. W niszach budynków. W maleńkich miasteczkach i mieścinach. Również w stolicy, blisko rzymskiego Koloseum - w sąsiadującej z monumetnalną budowlą uliczce.

Jakby tego było mało - Padre Pio jest obecny nawet pod wodą - obok wysepki Gli Scoglietti leżącej w Archipelagu Wysp Tremiti znajduje się jedno z najbardzej znanych we Włoszech miejsc do nurkowania. Właśnie tam, w morzu zatopiona została kilkumetrowa figura świętego stanowiąca atrakcję dla nurków.


Źródło: Internet
Pietrelcina, gdzie się urodził i San Giovanni Rotondo, gdzie spędził swoje życie są celem pielgrzymów z całego świata. Z jednej strony jesteśmy świadkami wznoszonych do świętego modlitw i próśb o wstawiennictwo, z drugiej widzimy pstrokate kramy i wystawy pełne gadżetów z Padre Pio - do wyboru do koloru. Biznes się kręci, a święty jest jednym z najbardziej znanych nie tylko na Półwyspie Apenińskim. 


W chwili śmierci zakonnika wszystkie stygmaty, które miał on na ciele przez ponad 50 lat zniknęły w niewyjaśniony sposób nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Do tej pory nauka ani medycyna nie potrafią wytłumaczyć tego zjawiska, a podejrzenia o neurotyczną martwicę mnogą skóry zostały podważone. Lekarze badający zakonnika po jego śmierci stwierdzili w jego ciele całkowity brak krwi (!)

Zakonnik zmarł w 1968 roku. Na jego pogrzeb przybyło ponad 100 tysięcy wiernych. W 2002 roku Papież Jan Paweł II kanonizował Ojca Pio, który dla wielu już za życia był święty. Naszego Papieża łączyła z Ojcem Pio niezwykła duchowa więź, spotkali się w 1948 roku. Więź ta miała spory wpływ na przyspieszenie blokowanego przez lata procesu kanonizacyjnego Padre Pio.

Legenda stygmatyka z Pietrelciny żyje nadal, blisko pół wieku po jego śmierci.

Do tej pory nie wyjaśniono tajemnicy stygmatów oraz (rzekomo) cudownych zdolności kapucyna. 

I niech tak zostanie.

P.S. Pisząc ten tekst korzystałam z książek: Irena Burchacka "Ojciec Pio. Stygmatyk. Mistyk. Cudotwórca" oraz Saverio Gaeta. Andrea Tornielli "Ojciec Pio - Święty czy oszust? Prawda o zakonniku ze stygmatami". Ta ostatnia została napisana przez dwóch znanych włoskich watykanistów. Polecam poczytać, bardzo ciekawe lektury.