Strony

piątek, 25 października 2019

Włoska migawka - 21



Overtourism to nasilające się z roku na rok zjawisko coraz większej ilości turystów odwiedzających dane miasto. Mówimy o tym zjawisku, kiedy ilość turystów znacznie przewyższa ilość mieszkańców danego miejsca. To niepokojące zjawisko jest globalnym problemem, gdyż coraz tańsze bilety lotnicze sprzyjają coraz większej ilości podróżnych zwiedzających coraz odleglejsze zakątki naszego globu. 

Taki napływ przyjezdnych ma istotny, negatywny wpływ na życie mieszkańców czy kwestie środowiska naturalnego. Wytwarzane produkty są coraz mniej lokalne i autentyczne, a globalizacja zabija rzemiosło i tradycje. Ilość turystów rośnie z roku na rok. Weźmy dla przykładu Wenecję – na jednego mieszkańca miasta na wodzie przypada według niektórych źródeł już 78 tysięcy turystów! To wydaje się niepojęte! W 2018 roku zanotowano w Italii ponad 429 milionów noclegów turystów.

Włochy ze swoimi zabytkami i pięknymi miejscami są jednym z krajów coraz bardziej odczuwających skutki nasilającego się zjawiska overtourism, czyli hiperturystyki. Turyści przyjeżdżają tu podziwiać cenne zabytki, kosztować pysznej kuchni czy nacieszyć się plażowaniem. Co roku Włochy odwiedzają miliony turystów. Masowa turystyka przeraża i zagraża zabytkom, ponieważ turyści bezmyślnie zanieczyszczają miasta i plaże, dotykają choćby fresków czy siadają na starożytnych pomnikach za nic mając kulturowe dziedzictwo. Przepełniona przestrzeń publiczna sprawia, że miasta stają się coraz trudniejsze do życia dla mieszkańców.

Chcąc ukrócić samowolę i niestosowne zachowanie przyjezdnych, a wręcz zniechęcić do podróży, wiele miast decyduje się coraz częściej na wprowadzanie zakazów i mandatów za niestosowne zachowania. Stąd wprowadzony w sierpniu 2019 roku głośny zakaz siadania na słynnych Schodach Hiszpańskich przy kościele Trinità dei Monti. Złamanie zakazu grozi mandatem w wysokości od 160 do 400 Euro. Tak władze miasta chcą uchronić zabytek i 135 rokokowych stopni wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Dotychczas zakaz obejmował jedynie jedzenie i picie w  tym miejscu. Jedno z najsłynniejszych miejsc spotkań w Rzymie świeci więc od teraz pustkami pilnie strzeżone przez strażników miejskich. Pojawił się nawet pomysł zamykania schodów na noc. Przechodzić można, ale usiąść i pokontemplować położoną niżej fontana della Barcaccia już nie. Co o tym myśleć … ?



Z jednej strony zrozumiała jest konieczność walki władz miasta z często naprawdę rażącym zachowaniem turystów i dążenie do ochrony dziedzictwa kulturowego. Z drugiej … jak to?! Nie usiąść już nigdy na najsłynniejszych schodach świata i nie zjeść na nich pysznych gelato czując się niczym Audrey Hepburn i Gregory Peck w Rzymskich wakacjach?

Tłumy w Rzymie, Wenecji czy Florencji. Tłumy na plażach. Od jakiegoś czasu również w Neapolu – do niedawna omijanego jeszcze ze względu na negatywną opinię miasta i konotacje z mafią.

Co roku liczba turystów rośnie i nie łudźmy się - wciąż będzie rosła.

Lokalne władze miast borykając się z wieloma problemami wprowadzają opłaty za jednodniowe pobyty. Takie contributo di accesso musimy już zapłacić będąc w Wenecji. Za dłuższe pobyty uiszczamy tassa di soggiorno, czyli specjalny podatek klimatyczny obowiązujący między innymi w Wenecji, Rzymie, Genui, Mediolanie czy Florencji. Wprowadzane są zone traffico limitato, czyli strefy ograniczonego ruchu, gdzie wjazd samochodem grozi wysokim mandatem.



Nie wolno między innymi wieszać kłódek na mostach czy ogrodzeniach (pisałam o tym zwyczaju kiedyś tutaj), wchodzić na pomniki i ich stopnie, kąpać się w fontannach, siadać przy zabytkowych portykach czy dokarmiać gołębi (mowa o ptakach na placu świętego Marka w Wenecji). Nie na mowy o chodzeniu bez koszulki czy w strojach kąpielowych po mieście. W Rzymie zostało zabronione picie wody ze źródełek (wielka szkoda, bo woda była pyszna) i granie na instrumentach muzycznych w środkach komunikacji miejskiej. W Wenecji powoli pojawiają się specjalne bramki, które mają na celu regulować przepływ ludności. Nie usiądziemy już sobie tak zwyczajnie na murku, by posilić się panino. I mam na myśli normalny murek, nie zabytek. Możemy zostać ukarani mandatem lub zostać upomnieni.

We wspominanej Wenecji turyści nie mogą przemieszczać się z walizkami na twardych kółkach. Za takie przewinienie grozi od 100 do 500 Euro mandatu. Zalecane są jedynie bagaże o kółkach dmuchanych lub gumowych, nie generujące hałasu, a lokalne władze wprowadziły nawet atestowaną walizkę „Venice trolley”.



W Rzymie nie wolno wieszać prania od strony ulicy – w oknach czy na balkonie. Teraz wyobraźcie sobie Neapol bez tego charakterystycznego widoku … Za tak wywieszone pranie można w stolicy dostać mandat do 300 Euro. 

W Cinque Terre od 1 kwietnia 2019 roku absolutnie nie można nosić japonek, sandałów i klapek w Parco Nazionale delle Cinque Terre. Zakaz wprowadzono z powodu wielu wypadków, do których dochodziło właśnie z powodu nieodpowiedniego obuwia turystów. Tu akurat w pełni popieram i rozumiem - podobny zakaz wprowadziłabym  w polskich górach, bo widząc tak zwaną turystkę w japonkach i jedynie cieniutkim topiku na szlaku od razu zwolniłabym ratowników TOPR z obowiązku udzielania potem pomocy szpilkom na Giewoncie. Wiele osób odwiedzających Parco Nazionale delle Cinque Terre nie zdaje sobie sprawy z trudności trasy, której szlaki nie różnią się niczym od tych górskich. Złamanie zakazu może kosztować od 50 do 2500 Euro, czyli nawet 10.000 złotych.
Ludzie przybywają tu przekonani, że znaleźli się nad morzem. Morze rzeczywiście jest, ale ścieżki przypominają górskie, czasem są nawet trudniejsze. Dlatego w trosce o turystów prosimy, by nie nosić klapek plażowych czy balerinek – tłumaczył dyrektor parku narodowego Patrizio Scarpellini.
W Positano w czasie pausa pranzo czyli siesty w porze obiadu obowiązuje zakaz chodzenia po uliczkach w butach na obcasach (!). Ponadto nie można tam wyprowadzać psów bez smyczy.
Na włoskich plażach oraz częściej spotkamy się z zakazem palenia oraz używania plastikowych naczyń. Obowiązuje on już między innymi w Rawennie, w wielu apulijskich kurortach, a także na włoskich wyspach. Wprowadzane są ograniczenia ilości osób mogących wejść jednorazowo na plażę oraz opłaty za przyjemność kąpieli.



Centra historyczne miast powoli acz nieuchronnie tracą swój niepowtarzalny klimat i urok. W Neapolu mieszkańcy coraz częściej zmuszeni są wyprowadzać się z centrum, bo w ich mieszkaniach właściciele palazzi (kamienic) tworzą coraz liczniejsze Bed & Breakfast dla turystów. 
Hasło mówiące o tym, że turystyka stwarza miejsca pracy nie do końca jest zgodne z realiami. Rosnąca liczba turystów przyczynia się do coraz wyższych kosztów życia. Młodzi Włosi są wykorzystywani w licznych barach i innych punktach gastronomicznych pracując na umowach śmieciowych za grosze, a tradycyjne warsztaty rzemieślnicze wypierane są przez punkty z kebabami i tanimi pamiątkami made in China. 

Wynajem mieszkania dla turysty na portalu Airbnb daje trzykrotnie większy zarobek od wynajmu go Włochowi. Na wspomnianym portalu Airnbn jest już ponad 6000 mieszkań w centrum historycznym Neapolu zamienionych na kwatery dla turystów. Centrum zaczyna przypominać wielki lunapark, gdzie nie ma już miejsca dla rdzennych mieszkańców.



Ilość zakazów zdumiewa. Część jest w pełni zrozumiała, inne ocierają się o absurd.
Co dalej? Z jednej strony trzeba chronić unikatowe miejsca i wiekowe zabytki, z drugiej kończą się czasy swobodnego zwiedzania i podróżowania … Powoli człowiek zaczyna się czuć jak persona non grata, wróg publiczny numer 1. Globalizacja zabija spontaniczne odkrywanie wielu ciekawych miejsc, a liczne zakazy zaczynają ciążyć i ograniczać w stopniu, o jakim jeszcze przed kilkoma laty nam się nie śniło. Może przyjdzie czas, że będziemy promowani za bycie domatorami i lokalny patriotyzm lub szerzenie turystyki w miejscu swojego zamieszkania? Co przyniesie przyszłość ? Czy będziemy tylko odbywać wirtualne podróże … ?

wtorek, 15 października 2019

Dziś w menu horrory


Tak już mam, że wraz z nastaniem jesieni wracam do czytania literatury grozy i do oglądania horrorów. Kiedyś pisałam o tym tutaj. Nastrój za oknem potęguje odczuwany przez nas strach: ciemne deszczowe wieczory, spadające z drzew liście, święto zmarłych, cała ta otoczka Halloween, refleksje nad śmiercią, przemijaniem i szybko zapadający zmrok – wszystko to sprzyja odrobinę perwersyjnej ochocie na kontrolowany lęk. 

Dziś przedstawię Wam kilka tytułów, z którymi warto się zapoznać/ przypomnieć sobie (pod warunkiem oczywiście, że lubicie takie klimaty, bo przecież nic na siłę – groza wcale nie musi odpowiadać Waszym kubkom smakowym). Część z poniższych tytułów już znam, część czeka na swoją kolej do zapoznania się w drugiej połowie października i w listopadzie. Cieszę się, że to książki polskich autorów.

Książki.
Piotr Kulpa. Trylogia „Pan na Wisiołach". Mroczne siedlisko. Krzyk Mandragory.Trzeba to zabić.


Wiem wiem, nie ocenia się książek po okładkach, ale przyznacie, że te naprawdę robią wrażenie. Do kupna przekonała mnie niezawodna księgarnia Dedalus, gdzie trzy tomy zakupiłam w cenie jednego. Duszący, gęsty od strachu klimat wsi na odludziu, do której przeprowadza się rodzina Smutów. Wisioły to miejsce niemal na końcu świata, gdzieś na pograniczu realności. Niepokojący sąsiedzi, dziwne zdarzenia i zachowania, wątki kryminalne, mroczne wierzenia i zabobony. Opinie czytelników o trylogii sprawiły, że i ja nabrałam ochoty na zanurzenie się w tym świecie i realne odczucie grozy. Zobaczymy.

Piotr Kulpa. „T.T.”. Co widzisz, co się zda – jak sen we śnie jeno trwa.


To książka zawiła, nieoczywista, intrygująca. Pełna mroku i szaleństwa, schizofrenicznych klimatów. Bohater książki, Paweł Lupka przechodzi kryzys wiek średniego. Dręczony koszmarnym snem wyjeżdża do Piotrkowa i rozpoczyna tam pracę w bursie i w pobliskim liceum. 

Senne widziadła, klimat jak z Alicji w krainie Czarów. Co znajdziemy po drugiej stronie lustra? Kim są tajemnicze bliźniaki Tomek i Tymek ? Czy dzieci mogą być z natury złe? Inicjały „T.T.” przywołują na myśl bliźniaki Tidinka i Tadanka - dwóch braci zbaczających na ścieżkę zła. 

Nic tu nie jest oczywiste, a autor zabiera nas w świat rodem z sennego koszmaru pełnego dziwnych, niepokojących zakamarków ludzkiego umysłu. Biorę się do czytania i jestem ciekawa klimatu książki.

Carla Mori. „Kostuszka”. 


Historia ośmioletniej dziewczynki Konstancji, zwanej przez rodziców Kostuszką, której matka zostaje zamordowana przez włamywacza, a ojciec oskarżony o zabicie żony i aresztowany. Po tych tragicznych wydarzeniach dziewczynka zostaje oddana pod opiekę despotycznej babki i ciotki. I tu zaczyna się prawdziwy koszmar. 

Miejsce akcji nie bez przyczyny zostało osadzone w Częstochowie – książka jest krytyką fałszywej bogobojności zgodnie z powiedzeniem „klęczy pod figurą, a diabła ma za skórą”. Jest również świetnym studium patologii i przemocy. Daje do myślenia. Do tego dodajmy wątek paranormalny i nawiązania do mitologii słowiańskiej. 

Dziecięca wyliczanka O sroczce co kaszkę warzyła potęguje niepokój. Dla mnie majstersztyk. Warto. I klimatyczna okładka autorstwa Dariusza Kocurka. Dodam, że Carla Mori to jak najbardziej polska pisarka tworząca pod pseudonimem. Mam nadzieję, że napisze w przyszłości równie dobre książki.

Krzysztof A.Zajas „Oszpicyn”. 


Oszpicyn (Oshpitzin) - tak oświęcimscy Żydzi nazywali swoje miasto. Niewiele na ten temat znalazłam. 

Bohaterem jej młody dziennikarz Wojciech Jaromin. W mieście zaczynają się dziać niepokojące rzeczy – ludzie giną w makabrycznych okolicznościach, rośnie agresja, szczury atakują mieszkańców, dzieci zamieniają się w bezlitosnych morderców, a wszyscy zdają się być opętani poszukiwaniem złota, które ponoć zakopali w ziemi Żydzi, by je potem odzyskać wychodząc z obozu na wolność. Wiadomo, historia okazała się okrutna i w oświęcimskim obozie zginął ponad milion Żydów. Jednak ich duchy nadal się tam unoszą i wreszcie powracają, by domagać się sprawiedliwości. „Wszystko się łączy” – szepcze matka bohatera i nie chce powiedzieć nic więcej.

Połączenie mrocznego horroru z historią zagłady było dość ryzykownym posunięciem autora, ale według mnie bardzo udanym. Bo każdy dobry horror czy powieść grozy ma drugie dno – porusza różne kwestie: zła w człowieku, przyszłości naszej planety, chorób psychicznych takich jak schizofrenia, czy bolesnej przeszłości i brzemienia pokoleń oraz winy i odkupienia, jak to ma miejsce w tej powieści. 

Oszpicyn to powieść o szukaniu sprawiedliwości, rozliczaniu z dawnych win. To głośny krzyk o tym, by pamiętać o ludobójstwie i obozach koncentracyjnych, o ich ofiarach. Bogata w wydarzenia, wielowątkowa, wielowarstwowa fabuła nie pozostawi Was obojętnymi. Książka to typowy thriller/horror zawierający jednocześnie w sobie elementy powieści obyczajowej, liczne wątki historyczne oraz społeczne i psychologiczne. 

Wartościowe horrory są jak karczoch – pod dosłownymi opisami strasznych wydarzeń ukryte są kolejne warstwy, poruszane inne ważne kwestie. Trzeba tylko do nich dotrzeć. Polecam.

Andrzej Wardziak. „Siódma dusza”. 


To historia pięciorga młodych ludzi, którzy spotykają się na piątkowej imprezie w pewnym wiekowym domu na odludziu. To dom należący do rodziców głównego bohatera - Marcina, posiadłość odziedziczyli po tragicznie zmarłym wuju Antonim. Nie jest to jednak, jak można się spodziewać zwykły dom. Jesteśmy świadkami dziwnych niewytłumaczalnych zjawisk. Jeden z bohaterów prawie śmiertelnie się okalecza szkłem z rozbitego lustra (co takiego strasznego w nim zobaczył?) Wydaje się, że bohaterowie nie są sami, a w nawiedzonej willi-pułapce młodzi ludzie odkrywają ukryty pokój służący do nawiązywania kontaktu z zaświatami.

Mroczny klimat. Atmosfera osaczenia i dawna, niemal mistyczna tajemnica. Mgła, która sprawia, że nasi bohaterowie zapętlają się w przestrzeni i nie są w stanie opuścić terenu upiornej posiadłości. Amok i halucynacje. Do tego gęsty las i mroczne jezioro. Dobra rozrywka i zabawa na kilka jesiennych wieczorów w klimacie idealnie współgrającym z nadchodzącym Halloween. Zwłaszcza, że akcja dzieje się w październiku właśnie, w leśnym odludziu w okolicach Serocka, więc realia jak najbardziej polskie.

Zapaliłam świeczki i miło spędziłam trzy październikowe wieczory przy lekturze. Otaczający las i atmosfera narastającego zagrożenia robią wrażenie. Niemal czuje się "to coś", co depcze nam po piętach. Do tego niepokojąca okładka wspomnianego już Dariusza Kocurka, za którą otrzymał nagrodę okładki 2015 roku.

Jeśli chcecie poczuć dreszczyk i zobaczyć, jak autor zaskakuje czytelnika i umiejętnie buduje napięcie oraz opisuje rozkręcającą się panikę i szaleństwo w umysłach bohaterów, szczerze polecam. Typowa książka dla miłośników powieści grozy i horrorów klasy B. W tej klasie książka Was nie zawiedzie. Tylko nie czytajcie jej w nocy będąc w domu sami.

Edgar Allan Poe. Opowiadania. Tego pana chyba nie muszę przedstawiać. Lubię wracać do jego opowiadań i czuć ten jedyny w swoim rodzaju klimat.


„Tyle teraz horrorów i filmików w sieci obracających świat duchów w żart, że ludzie już przestali w nie wierzyć. Nie tylko wierzyć w duchy, ale i Boga, i we wszystko inne. Przestali wierzyć w zjawiska paranormalne, w demony, w cokolwiek, co wydarza się poza monitorem komputera czy telewizyjnym ekranem, w cokolwiek, czego nie da się „polubić”, lub do czego nie da się przesłać linka znajomemu. I na tym właśnie polegał sukces tej drugiej, ciemnej strony mocy.” - Andrzej Wardziak

"Te potwory, duchy jeżdżące windami - to tylko pretekst. Prawdziwy horror to człowiek i jego niezgłębiona ciemna dusza". 

"Pisarz tworzący powieści grozy to taki pisarz, który pod pretekstem pewnego gatunku próbuje przemycić poważniejsze prawdy. Czytelnik lubi się bać, ale w strachu powinien znaleźć coś, co każe mu się zastanowić, sięgnąć gdzieś do trzewi".

Krzysztof A. Zajas.

Filmy. 

Skoro książki, to i filmy w klimacie muszą być. Tym razem wybrałam sześć tytułów. Nie są to może nowości, ale fajnie je obejrzeć w ramach Halloween, najlepiej przy świetle świec z miską popcornu i nieodłącznym kakao z piankami.

Dziecko Rosemary. Klasyk Polańskiego z 1968 roku. 



Główna bohaterka (w tej roli niezapomniana Mia Farrow) jest w ciąży. Czy tytułowe dziecko, którego się spodziewa, faktyczne jest pomiotem szatana? Studium choroby psychicznej / opętania. Do widza należy interpretacja. Niesamowity klimat gwarantowany.

Misery. Film z 1990 roku, oparty na kanwie powieści Stephena Kinga. 


Najlepsza Kathy Bates. Znany powieściopisarz ulega wypadkowi samochodowemu. Z pomocą przychodzi mu Annie Wilkes, jego wierna czytelniczka, która mieszka w okolicy. W środku zimy, unieruchomiony w domu na odludziu pisarz jest zdany na opiekę kobiety, która okazuje się być niebezpieczną psychopatką.

Jako w piekle tak i na ziemi. 2014. 


Film w stylu Tragedii na przełęczy Diatłowa i Czarnobyla - filmy, o których wspominałam. Znowu mamy grupę studentów pragnących zorganizować wyprawę w miejsce otoczone aurą tajemnicy. Tym razem są to ciągnące się kilometrami pod Paryżem podziemia. Sieć wąskich i ciasnych tuneli, sterty ludzkich kości, tajemnicze legendy o ukrytym kamieniu filozoficznym. Do tego maszkara w kapturze, dziwne nagrobki, legenda o wrotach piekieł są niemal jak wędrówka po kręgach piekieł Boskiej Komedii Dantego. Klaustrofobiczny klimat osaczenia - słowem napięcie trzymające do końca. Komu z grupy uda się wyjść cało z podziemnego labiryntu tuneli? Kto przeżyje? Typowe kręcenie kamerą z ręki (tak zwana stylistyka found footage) i miejskie legendy Paryża. Emocje gwarantowane.

Wzgórza mają oczy. 2006. 


Udany remake filmu z 1977 roku. Rodzina Carterów wyjeżdża camperem na urlop po Ameryce, a dokładniej po pustynnych rejonach kraju. Tankując na stacji benzynowej wdają się w pogawędkę z pracownikiem stacji  i zgodnie z jego sugestią skracają sobie dalszą trasę jadąc wskazaną przez niego drogą. To był zdecydowanie zły pomysł. Auto łapie gumę, ojciec i syn rozdzielają się, aby szukać pomocy na odludziu, a pozostali członkowie rodziny zostają na miejscu ciesząc się pięknymi widokami i czekając na powrót mężczyzn. Jednak kiedy nastaje noc, rozpętuje się piekło… Okazuje się, że nie są sami, a w okolicy mieszkają zdeformowani kanibale-mutanty.

Mocny, lepszy od pierwowzoru, z krwawymi scenami wbijającymi w fotel. Miasteczko zniekształconych ludzi robi wrażenie. Podobnie jak ich historia."Wasi ludzie kazali naszym rodzinom opuścić swoje miasto. Zniszczyliście nasze domy. Zeszliśmy do kopalń. Spuściliście swoje bomby i zmieniliście wszystko w pył. To dzięki wam tacy jesteśmy”. Tak mówi w jednej ze scen zdeformowany.

Okrucieństwo i efekty specjalne to jedno. Ostrzeżenie przed niszczeniem środowiska, eksperymentami z bronią atomową i igraniem z naturą to drugi, nie wiem, czy nie ważniejszy aspekt filmu. Bo jak to często w tego typu filmach bywa, fabuła ma ukryte znaczenie, coś ważnego do przekazania. Strach jest dobrym nośnikiem szerszej wizji. To ma miejsce również w tym filmie

Autopsja Jane Doe2016. 


W domu na odludziu policja znajduje zwłoki zmasakrowanej rodziny, a w piwnicy pogrzebane ciało młodej dziewczyny. Denatka o nieznanej tożsamości trafia do kostnicy, w której pracuje koroner i jego syn. Próbują oni rozwikłać zagadkę śmierci kobiety. Wtedy rozpętuje się piekło. Kim była dziewczyna? Czarownicą? Czy miała coś wspólnego z siłami nieczystymi? Jakie znaczenie mają ślady obrzędów rytualnych znajdujące na ciele Jane (tak nazwali dziewczynę)? 

Patolodzy sądowi muszą skonfrontować się z prawdziwym koszmarem. Straszny klimat podziemnego prosektorium, stara psująca się winda służąca do transportu zwłok, szalejąca na zewnątrz burza, awaria prądu. Do tego powtarzająca się niepokojąca dziecięca piosenka i złowieszcze dźwięki dochodzące z ciemnego korytarza. Brrrrrr….!

Wcielenie. 2016. 


Naukowiec, który posiadł umiejętność wnikania w podświadomość umysłów osób opętanych podejmuje próbę ratowania opętanego chłopca. Do tego Watykan, kwestia innego spojrzenia na egzorcyzmy i ciekawie poprowadzony scenariusz. To bardziej thriller, niż horror, ale szczerze polecam. Niektórzy widzą w nim podobieństwo do filmu Incepcja i mają w tym sporo racji.

To jak, na co z tego menu się skusicie?

Mrok jesieni jest nam potrzebny, by docenić światło i grudniową świąteczną radość. Pod studium zła kryją się często ważne dla nas przesłania. Bo pobać się w sposób kontrolowany jest fajnie, a wyciągnąć wnioski z tych strachów jeszcze lepiej. Pamiętajcie o tym oglądając horror bądź czytając coś z literatury grozy w ciemny jesienny wieczór.

poniedziałek, 7 października 2019

Czytam

Moja lista czytelnicza. Nie mająca końca, wciąż rozszerzana o kolejne tytuły, w które chcę się zanurzyć, którym chcę się dać porwać. Jesień sprzyja czytaniu. Im krótsze dni i ciemniejsze wieczory, im gorsza pogoda za oknem, tym chętniej zaszywam się z dobrą lekturą w ręku. Książki kocham miłością bezwarunkową, szaloną i odwzajemnioną. Czas chyba zamrozić portfel, bo co jakiś czas ulegam mojej wielkiej słabości i przynoszę do domu kolejne zakupione pozycje. Wydając pieniądze na książki zacieśniłam jednocześnie również moje relacje z biblioteką, bo ku mojej ogromnej radości znajduję tam mnóstwo tytułów z mojej listy „Do przeczytania”, w tym naprawdę sporo nowości wydawniczych.
Oto moja lista 12 książek na jesień. Listę będę na bieżąco uaktualniać. Część książek już przeczytałam, pozostałe czekają w kolejce.


Joanna Lamparska. Imperium małych piekieł. Wstrząsające śledztwo Joanny Lamparskiej piszącej między innymi artykuły do National Geographic. Książka oddająca hołd więźniom obozu koncentracyjnego w Seniawce – podobozu Gross-Rosen na terenie dzisiejszego Dolnego Śląska. Zbrodnicze eksperymenty medyczne przeprowadzane na więźniach, liczne rozmowy autorki książki z pracownikami IPN, poszukiwaczami skarbów czy lekarzami medycyny sądowej. Niesamowite odkrycia i tajemnicze tunele w podziemiach obozu. Ślady zacierane przez nazistów po przegranej wojnie. Czy w Gross-Rosen działał Mengele? Jakim eksperymentom poddawano więźniów konstruując i testując silniki samolotów Messerschmitt Me 262? Co tam tak naprawdę robiono? Co ukryto? Książka pozostawia więcej pytań niż odpowiedzi, ale fakty, do jakich dociera autorka pozwalają przypuszczać, że tereny dawnego obozu skrywają niejedną sensację i niewyjaśnione jeszcze kwestie. Warto.


Mario Escobar. Kołysanka z Auschwitz. Pochłonęłam w trzy wieczory. Chwytająca za serce historia Niemki Helene Hannemann, która poświęciła swoje życie dla rodziny wysłanej do obozu w Auschwitz. Oparta na faktach. Kolejna książka literatury obozowej, którą warto przeczytać. Ku przestrodze. By pamiętać. I oddać hołd tym, którzy w szaleństwie i okrucieństwie wojny, w tych strasznych czasach potrafili zostać do końca Człowiekiem. Jedynie na minus za dobra postać doktora Mengele, momentami wydawał się mieć wręcz ludzkie pozytywne cechy. Do literatury obozowej, relacji okołowojennych i fikcyjnych historii osadzonych w tamtych latach trzeba co jakiś czas wracać, by pamiętać o istocie człowieczeństwa i o tym, jakie wszyscy mamy szczęście mogąc żyć w czasach pokoju. Co ważne: czytając książki typu Anioł z Auschwitz, Tatuażysta z Auschwitz czy inne o tej tematyce, których ostatnio dużo pojawiło się na rynku trzeba pamiętać, że nie jest to literatura faktu.


Seweryna Szmaglewska. Dymy nad Birkenau. Literatura faktu. Książka, która porusza serce i duszę, zostawiając w nas już na zawsze jakąś rysę, ból, żal i współczucie. Wśród literatury obozowej to już klasyk, po który powinien sięgnąć każdy z nas. Bestialstwo, upodlenie człowieka, cierpienia, ludobójstwo, wszechobecny strach i tragedie milionów na zawsze zniszczonych istnień zestawione z poetyckimi opisami przyrody. Najczystsza apoteoza życia. Życia mimo wszystko, mimo okrucieństwa i szaleństwa wojny. Prawdziwa relacja byłej więźniarki pokazująca, że można złamać człowieka fizycznie, ale nie psychicznie - o ile ma on moralność i człowieczeństwo w sobie aż do końca. Książka powinna być lekturą obowiązkową. Nie tylko dla Polaków. Ku przestrodze. By pamiętać.


Olivier Guez. Zniknięcie Josefa Mengele. Spora część faktów oraz przypuszczenia, jak wyglądało życie anioła śmierci po wojnie, w Argentynie za rządów Perona sprzyjającego nazistom, gdzie zbrodniarz mieszkał uciekając przed wymiarem sprawiedliwości. Ukrywanie się w Brazylii, Argentynie oraz Peru. Ciekawe pokazanie pościgu zorganizowanego przez Mosad i domysły na temat tego, co działo się w umyśle i psychice zaszczutego i zapomnianego przez upadający nazizm mordercy. Niepojęte, że tylu zbrodniarzy mających na swoich rękach krew milionów istnień ludzkich nie poniosło żadnej kary. Ku przestrodze. By pamiętać. I docenić, że przyszło nam żyć już w innych czasach.


Graham Masterton. Strach ma wiele twarzy. Zbiór opowiadań z dreszczykiem. Mistrz grozy zaskakuje i w każdej ze swoich książek tworzy niepowtarzalny klimat. Czytałam już kilka książek Mastertona i nigdy mnie nie zawiódł. Dla miłośników horrorów absolutny mus. A jesienne miesiące i Halloween jak żadne inne potęgują nastrój lektury. Do Mastertona zawsze wracam jesienią. Przeczytałam już między innymi Festiwal strachu, Panikę i Muzykę z zaświatów. Strach się bać. Dodatkowy plus dla autora za niezwykłą wyobraźnię i często wbijające w fotel zaskakujące zakończenia oraz ciekawe wplatanie wątków historycznych i kulturowych z wielu zakątków świata.


Paulina Młynarska. Beata Sabała-Zielińska. Zakopane odkopane. Zbiór ciekawostek i faktów na temat Zakopanego. Interesujące anegdoty i informacje okraszone często humorem i lekką ironią. Po tej lekturze mam apetyt na więcej, w kolejce czekają już kolejne książki o mieście pod Giewontem. Bo Zakopane to nie tylko Gubałówka i Krupówki, to również, a przede wszystkim bogate podhalańskie tradycje i ludzie, którzy w przeszłości przyczynili się do rozkwitu miasta, jak choćby Tytus Chałubiński czy Stanisław Witkiewicz. Czas rozszerzyć wiedzę typowego cepra i zgłębić fakty z przeszłości.


Magdalena Witkiewicz. Ballada o ciotce Matyldzie. Właśnie czytam. Po przeczytanych Czereśnie zawsze muszą być dwie i Jeszcze się kiedyś spotkamy mam apetyt na więcej. Ciepłe, kobiece i niezwykle mądre książki Pani Magdy podnoszą na duchu i pokazują piękno życia. Autorka posiada niezwykłą umiejętność pisania lekko o trudnych tematach. To dla mnie idealne powieści, zwłaszcza teraz, na długie jesienne wieczory. Ja po prostu płynę przez kolejne strony, a poznawane historie dają mi mnóstwo przyjemności czytelniczej.


Nicholas Sparks. Szczęściarz. O książkach Sparksa słyszał niemal każdy, a ostatnio byłam świadkiem zachwytów nad jego najnowszą powieścią Z każdym oddechem. Czas nadrobić zaległości i zapoznać się z twórczością pisarza, zwłaszcza, że wszystkie dotychczasowe ekranizacje jego powieści odnosiły ogromy sukces, a kilka z nich to moje ulubione filmy jak choćby Pamiętnik, List w butelce czy Noce w Rodanthe. Chwyciłam więc Szczęściarza z mojej ukochanej biblioteki i zaczynam przygodę z pisarzem. Jestem ciekawa moich wrażeń.


Paulina Młynarska. Jesteś spokojem. Cenię za mądrość, odwagę, wnikliwe obserwacje w punkt i wartościowe lekcje podparte własnym bogatym życiowym doświadczeniem. Przeczytałam już Jesteś wędrówką o kobiecej sztuce podróżowania po świecie solo i bardzo mi się podobała. Czas na książkę o poszukiwaniu swojej siły i kobiecości, o doświadczeniach z jogą i drodze do harmonii oraz samoświadomości, które stanowią klucz do prawdziwie szczęśliwego życia. Już przebieram nogami kiedy zaparzę sobie dobrej herbaty w ulubionej filiżance i zacznę czytać.


Zakochane Zakopane. Zbiór siedmiu opowiadań mających wspólny klucz – miejsce akcji w mieście pod Giewontem. Miłość w Zakopanem. Ale nie ta z piosenki Sławomira. Miłość dopiero rozkwitająca, dojrzała, zaskakująca, ale również ta niespełniona. Fabuła osadzona w jednym z moich ulubionych miast w okresie okołoświątecznym i noworocznym. Czego chcieć więcej? Aż ciepło się robi na sercu.  Lubię od czasu do czasu sięgać po tego typu zbiory opowiadań różnych autorów, a tu znalazłam między innymi nie tylko opowiadania wspomnianej już Magdaleny Witkiewicz, ale również Agnieszki Krawczyk, Krystyny Mirek czy Anny Niemczynow. Polskie autorki tak zwanej literatury kobiecej nie zawodzą. Jestem pewna, że również ten zbiór mnie nie rozczaruje, a przyniesie wiele radości z czytania i otuli ciepłymi emocjami niczym koc.


Frederic Lenoir. Dusza świata. Mała niepozorna książka kupiona za grosze w składzie tanich książek oczarowała mnie i porwała. Francuski pisarz, filozof i socjolog stał się fenomenem czytelniczym w swoim kraju, a jego książki przetłumaczono na wiele języków. Magiczną powieść czyta się w dwa wieczory, jednak warto co jakiś czas do niej wracać. Mądrości największych tradycji duchowych ubrane w prostą uniwersalną fabułę. Jak być dobrym człowiekiem i żyć ponad podziałami tworzonymi przez systemy religijne. Polecam.


Gwen Shakti. Twórcza wizualizacja. Wykorzystaj moc wyobraźni i zamień marzenia w rzeczywistość. Poradniki i spora dawka motywacji oraz inspiracji to absolutny must be na mojej uaktualnianej na bieżąco liście. W książkach tego typu zaznaczam ważne dla mnie fragmenty, by móc potem do nich wracać. Również ta niepozorna, licząca sobie zaledwie 176 stron książeczka zapełniona została przeze mnie karteczkami znacznikami. Bardzo przystępnie napisana, z mnóstwem przykładów ćwiczeń do wykonania jest wartościowym poradnikiem nie tylko o technikach wizualizacji, ale również o sztuce medytacji, afirmacjach czy tworzeniu mapy marzeń. „Twoje życie to Twoje dzieło sztuki”. Niby to wszystko wiemy, niby zdajemy sobie sprawę z tego, że naszymi myślami kształtujemy naszą rzeczywistość i że to, o czym myślimy, przyciągamy, ale książek o umiejętnym i skutecznym tworzeniu obrazów w wyobraźni w taki sposób, by nabierały mocy w świecie rzeczywistym nigdy dość. Z pewnością będę do tej książki wracać, zwłaszcza, że czeka mnie wykonanie własnej mapy marzeń.
 
Jak tam Wasza przygoda z czytaniem jesienią? Jestem ciekawa Waszych czytelniczych odkryć.

środa, 2 października 2019

Pokochaj jesień


Mamy już październik, na dobre pożegnaliśmy lato i powitaliśmy cieple jesienne swetry, grzańce, podgrzewacze z olejkami i pumpkin spice latte. Kocyk, herbata i książka (KHK) to ostatnio mój najbardziej pożądany zestaw na coraz bardziej ponure wieczory. Dążę do tego, by wprowadzać w życie rytuał KHK wieczorami. W gotowości stoją już u mnie syrop z palonego imbiru, rum czy konfitura z dzikiej róży. Zakupiłam aromatyczne świeczki o cudownych zapachach. Październiku – bądź dla nas dobry!

Kiedyś nie przepadałam za jesienną aurą. Teraz ją lubię, odkryłam jej nieodparty urok. Tak naprawdę doceniam każdą porę roku, każdą pogodę, również tę ze stalowo-ołowianym niebem zasnutym ciężkimi chmurami. To chyba kwestia wieku, wdzięczności za wszystko i doceniania każdej, ale to naprawdę każdej chwili. O ile lepiej jest zachwycać się wszystkim i we wszystkim widzieć nowe możliwości i doświadczenia, zamiast oddawać narzekaniom. Przywitałam ciepłe szale, buty i rękawiczki.

"Pokochaj jesień"

Spróbuj pokochać jesień
z niesamowitymi urokami
Spójrz ile piękna niesie
obdarzając cię nowymi dniami.

Kolorowo jak wiosną
barwne liście ostatki zieleni
Dadzą chwilę radosną
twą szarość życia mogą odmienić.

Wieczór szybciej nastaje
słońce też znika wcześniej niż latem
Lecz nowe czy nie daje
chwile spokoju skorzystaj zatem.

Tadeusz Karasiewicz

Zewsząd zaczynają spozierać na nas dynie, wrzosy i chryzantemy. Liście wybarwiają się na odcienie żółci i czerwieni, chodzimy zbierać kasztany i planujemy już kolejną wycieczkę na farmę dyń.

Tymczasem sporo z wrześniowej listy przeżyć udało nam się zrealizować. I choć organizatorzy przesunęli niestety w ostatniej chwili termin jazzu na słynnych Kalatówkach o tydzień i nie posłuchaliśmy jam session z góralami, na który tak się nastawiłam, udało nam się w Zakopanem złapać trochę jesiennego górskiego klimatu i widoków.



Jazzu z góralami pozostaje mi posłuchać w internecie.

Zamiast jazzu była więc wędrówka do najwyżej położonego hotelu w Polsce (1198 m n.p.m.). Był grzaniec i pierogi z bryndzą na Krupówkach, słuchaliśmy góralskiej muzyki i zdobyliśmy o własnych siłach Gubałówkę. Była zyntyca z glinianego kubasa i świeże oscypki w małej bacówce.


Pochodziłam nostalgicznie po cmentarzu na Pęksowym Brzysku. Cmentarz ten wraz z kościółkiem zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nazwa cmentarza pochodzi od Jana Pęksy, darczyńcy ziemi oraz brzyzku, który w gwarze góralskiej oznacza urwisko nad potokiem. Pierwszy, najstarszy w mieście cmentarz został założony w drugiej połowie XIX wieku przez pierwszego zakopiańskiego księdza, Józefa Stolarczyka.

Pospacerowałam w zadumie wśród ponad pięciuset nagrobków cmentarza, na którym pochowani zostali zasłużeni dla miasta, Tatr oraz Podhala. Byłam na grobach między innymi Kornela Makuszyńskiego, Sabały, Tytusa Chałubińskiego, Stanisława Witkiewicza, Kazimierza Przerwy-Tetmajera i Macieja Berbeki. 



Na licznych nagrobkach widziałam słynne nazwiska góralskich rodów takie jak Pęksa czy Gąsienica. Z 500 nagrobków połowa to zasłużeni obywatele. Pod koniec 1931 roku cmentarz został wpisany do rejestru zabytków, co oznaczało, że każdy pochówek od tej pory wymagał specjalnej zgody konserwatora zabytków. 


Dziś wiele nagrobków wymaga renowacji, a podczas mojej wizyty część z nich była ogrodzona specjalnymi taśmami – mam nadzieję, że władze miasta otoczą opieką tak cenne miejsce, bo jest wyjątkowe. Sam przycmentarny kościółek przy ulicy Kościeliskiej pochodzi jeszcze z 1847 roku, a jego wnętrze sprzyja zadumie i wyciszeniu.


Lubię spacerować po cmentarzach jesienią, o czym pisałam już tutaj - kiedy opadające liście sprzyjają zadumie o przemijaniu kontempluję kamienne anioły i napisy na nagrobkach oddając się refleksjom i pamięci o zmarłych - zarówno tych znanych mi jak i nieznanych. Lubię ten niepowtarzalny zapach przemijających liści i wilgotnej jesiennej ziemi unoszący się w powietrzu. Dziś z całą stanowczością mogę stwierdzić, że naprawdę uwielbiam jesień. Ma w sobie mądrość, z której powinniśmy czerpać.



Wracając do cmentarza: tu każdy niemal nagrobek to niepowtarzalne dzieło sztuki – zobaczymy więc kapliczki, liczne motywy podhalańskie, malowidła na szkle i rzeźby  w drewnie. Wiele z nich powstało w pracowni Władysława Hasiora (kiedy jeszcze uczył w Liceum Technik Plastycznych w Zakopanem). 

Tu nadal unoszą się duchy zasłużonych miastu ludzi – bez ich dokonań nie podziwialibyśmy dziś niepowtarzalnej atmosfery miasta i słynnego stylu zakopiańskiego. Jak to fajnie napisała Paulina Młynarska w swojej książce „Zakopane odkopane”: "Jeśli prawdą jest, że kto pokocha jakieś miejsce, zostawia tam na zawsze kawałek siebie, to w Zakopanem cząstki wspomnień i myśli unoszą się w powietrzu tak gęsto, że czasem trudno wytrzymać". I coś w tym faktycznie jest. A cmentarz to faktycznie hołd oddany zmarłym, niemal galeria pod gołym niebem, unikalne nagrobki jakże inne od bezdusznych współczesnych płyt.


Kaplica na Jaszczurówce, słynna willa Oksza czy widok na Giewont oświetlony pierwszymi promieniami słońca – nie ma takiego drugiego miejsca na ziemi. Zostawiam Wam kilka zdjęć.



Pora pożegnać Zakopane i obiecać sobie powrót wiosną lub latem. Zostaje wielki niedosyt i książki o mieście do przeczytania, które cierpliwie czekają w kolejce i o których niebawem wspomnę.

Tymczasem tworzę swoją październikową listę przeżyć i oddają się wspomnieniom o Zakopanem i wieczorach spędzonych w domku pod Gubałówką przy kominku z parującym kubkiem góralskiej herbaty z prądem w ręku. Taki kominek chętnie bym powitała i u siebie w mieszkaniu … Tylko gór z okna bym nie widziała niestety …


Moje plany na październik:

  1. Zrobić tartę dyniową.
  2. Obejrzeć straszny film w ramach wieczoru Halloween.
  3. Kupić jesienny sweter.
  4. Obejrzeć z chłopcami filmy Coco i Salma w krainie dusz.
  5. Pojechać na farmę dyń.
  6. Przeczytać „Strach ma wiele twarzy” Grahama Mastertona i jeszcze coś tego autora (obowiązkowo przed Halloween wracam do książek tego pisarza, ten to ma wyobraźnię! A ja lubię się pobać, gdy za oknem jesienne deszcze i wichura. Choć potem człowiek się boi zejść sam do piwnicy, jak się naczyta Grahama).
  7. Pójść na jesienny spacer do lasu.
  8. Przeczytać książki o Zakopanem.
  9. Odkrywanie muzyki: Stanisław Soyka i Stanisława Celińska (idealni na jesienne wieczory)
  10. Wiedza o Włoszech: Sophia Loren i filmy z nią.
  11. Zrobić kakao z piankami.
  12. Zrobić dekoracje na Halloween z chłopcami.
  13. Upiec jesienną szarlotkę.
  14. Zrobić bukiet ze skręcanych liści.
  15. Uszyć materiałową dynię.
  16. Pójść do teatru.
  17. Zrobić oryginalną rozgrzewającą zupę.
  18. Wywołać zdjęcia z sierpnia i września.
  19. Napisać samodzielnie wiersz o jesieni.
  20. Zrobić samodzielnie jesienny wieniec z wykorzystaniem żołędzi, szyszek, kasztanów i kleju na gorąco.