Strony

czwartek, 6 czerwca 2019

Przechadzka po Neapolu


Jest takie powiedzenie, które mówi, że jeden dzień wystarczy, żeby znienawidzić Neapol; miesiąc, żeby zacząć go rozumieć a rok, żeby nigdy nie chcieć z niego wyjechać.

Neapol jest mieszanką wybuchową. Ma w sobie coś nieuchwytnego, coś, czego nie mają inne włoskie miasta. To nigdzie indziej niespotykana energia, splendor i dekadencja sąsiadujące tuż obok siebie, różnorodność zapachów i kolorów oraz tysiące sprzeczności.
"Neapol jest jak espresso-wyrazisty, mocny, daje kopa i pobudza wszystkie zmysły. Zostawia po sobie wrażenia zabarwione nutą goryczy, ale jednocześnie słodyczy, tak jak lekko posłodzona kawa pita z wyparzonej, gorącej filiżanki…” - napisałam na Instagramie pod jednym ze zdjęć.

Przed podróżą czytałam dużo o miejscach wartych zobaczenia, ale nie wyrabiałam sobie opinii o mieście na podstawie przeczytanych informacji. Od razu odrzuciłam stereotypowe wyobrażenia rządzonego przez Camorrę i skąpanego w górach śmieci miasta. Dopóki sami nie pojedziemy i nie zobaczymy czegoś na własne oczy, tworzymy w naszych umysłach tylko wyobrażenia oparte na relacjach innych ludzi. To stanowczo za mało.
Neapol, jak każde inne miejsce trzeba samemu doświadczyć. Wtedy możemy dopiero ukształtować swoje własne zdanie. U mnie była to miłość od pierwszego wejrzenia, choć tłok, korki oraz kakofonia klaksonów na powitanie przy Piazza Garibaldi oszołomiły mnie wywołując (na szczęście tylko chwilowo) sprzeczne uczucia.

Zawsze, ale to zawsze staram się będąc w jakimś miejscu po prostu je poczuć całą sobą, dać się porwać, samej dojść do mojej własnej prawdy o nim.
Neapol faktycznie może wywołać skrajne emocje: jednego zachwyci panujący tu ruch i "hałaśliwa radość życia", jak to określiła Dorota Ceran w swojej książce "Smutku nie cenią w Neapolu". Drugiego przerazi tłok, chaos i ciasne, ciemne, czasem niemal klaustrofobiczne uliczki Quartieri Spagnoli.

Dzisiaj o Quartieri Spagnoli właśnie.


Quartieri Spagnoli, czyli słynna Dzielnica Hiszpańska z malowniczymi uliczkami, suszącym się praniem, kafejkami, kapliczkami i warsztatami rzemieślników to miejsce jak żadne inne. To ciekawe murale, jak choćby te poniżej namalowane przez tego samego artystę, którego tożsamości jednak jeszcze nie odkryłam.


Dzielnica ta została zbudowana w XVI wieku dla hiszpańskich oddziałów wicekróla don Pedro de Toledo i szybko stała się miejscem wszelakich uciech i występku. Tu mieszkały typki spod ciemnej gwiazdy i biedota. Tu stacjonujące wojska hiszpańskie znajdowały różnego rodzaju szemrane rozrywki. Dzielnica pełna była domów publicznych i rozmaitych spelunek. 

Dziś zobaczycie tu ciasną zabudowę, wąskie uliczki, gdzie prawie nie dochodzi słońce i sznury z praniem, o których mówiono kiedyś, że są przyczyną zawilgotnienia miasta. Neapolitański fotograf i pisarz, Luciano de Crescenzo powiedział kiedyś, że gdyby Bóg chciał, by wszyscy mieszkańcy Neapolu trafili do nieba, wystarczyłoby pociągnąć za sznur do suszenia prania - Pan wciągnąłby w ten sposób całe miasto, bo wszystkie budynki w mieście połączone są sznurkami.

Tu zobaczycie charakterystyczne bassi – malutkie często jednoizbowe mieszkanka położone na równi z poziomem ziemi, ciasne, małe i ciemne, otwierane na ulicę, która to staje się przedłużeniem domu i dodatkową powierzchnią użytkową, źródłem światła, którego w bassi jest jak na lekarstwo.

W książce Katherine Wilson „Takie życie tylko w Neapolu” autorka pisze (czym mnie bardzo rozbawiła): "Jakie urocze restauracyjki! - zachwycałam się w dniu, kiedy Salvatore zabrał mi biżuterię, portfel, zegarek i telefon komórkowy i zaprowadził mnie do Quartieri. Zobaczyłam małe stoliki wystawione na chodniki, tuż przed kuchniami, w których oknach wisiały koronkowe firanki."

Skojarzenia z restauracyjkami są poniekąd słuszne, bo bassi zdają się zapraszać do swoich wnętrz, a w porze pranzo po okolicy rozchodzą się smakowite zapachy. Idąc ulicą niejako zaglądamy ludziom do ich najbardziej prywatnych miejsc – do kuchni czy pokoju. To tu ludzie nadal wystawiają krzesła i fotele z mieszkań, siadają na zewnątrz, drzemią, odpoczywają i konwersują z sąsiadami, a dzieci beztrosko kopią piłkę na ulicy, po której przemykają brzęczące niczym osy skutery. Tu mieszka biedniejsza ludność.


To tu spotkacie co krok kapliczki z wizerunkami świętych i Madonny. Obok wszechobecnego i swojskiego już wizerunku Ojca Pio, świętego Januarego będącego patronem Neapolu oraz innych świętych zobaczycie w kapliczkach-ołtarzykach zdjęcia zmarłych mieszkańców. Takie miejsce można sobie wykupić i zarezerwować ("posto riservato"). To troszkę tak, jakby uczczenie pamięci o zmarłych przeniosło się z cmentarza do miasta, do codziennego życia. To dusze zmarłych bliskich, dusze czyśćcowe, o których zbawienie modlą się żywi i o których wstawiennictwo w zaświatach jednocześnie proszą.

Często w mijanych kapliczkach widziałam figurki świętych, figurki ze słynnych neapolitańskich szopek lub wręcz całe szopki (o nich wkrótce). Widziałam też figurki wspomnianych już dusz czyśćcowych (anime del purgatorio) - to przeróżne ludzkie postacie które do połowy pasa zanurzone są w ogniu czyśćcowym i błagają o przebaczenie i zbawienie. Najczęściej są zrobione z terakoty. 


Dwa ostatnie zdjęcia źródło internet: anime pezzentelle, del purgatorio - figurki dusz czyśćcowych
Kapliczki wotywne są wszechobecne - zobaczymy je na domach, przy domach, przy wejściach do sklepów czy budynków użyteczności publicznej, a w środku znajdziemy sztuczne kwiaty, podziękowania za wysłuchane modlitwy, wota czy małe pamiątki po zmarłych. W czasach greckich stawiano takie kapliczki bóstwom. 

Pobożność miesza się tu z przesądami, gust jarmarczny z prawdziwymi dziełami sztuki. Wszędzie widać wizerunek Ojca Pio i innych świętych. Miejsca kultu, edicole sacre zastawione są często wszechobecnymi skuterami, starymi krzesłami czy skrzynkami po warzywach. Zresztą kapliczki to symbol nie tylko Quartieri Spagnoli, ale całego Neapolu. Szacuje się, że jest ich w mieście blisko 2000. 


Powyżej: Wiersz Ku pamięci Nicola Sarpa

"Na jednym z balkonów w Neapolu gaśnie kolejne światło. Serce przestaje bić. Cisza zdaje się płakać, a chciałaby krzyczeć. Zmęczony Neapol w okularach przeciwsłonecznych woli się odwrócić i nie widzieć. Krew spływa po sumieniach dusz. Tymczasem w niebie otwiera się kolejna brama. To Nicola. Wpuśćcie mnie proszę, przysyła mnie Neapol, chciałbym znów oddychać".

Czyżby ofiara porachunków mafijnych? Wybaczcie nieudolne tłumaczenie.

Kapliczki robią na mnie wrażenie. Skłaniają do refleksji.

Z kapliczkami związana jest pewna historia. Koło 1700 roku Neapol był słabo oświetlonym miastem, o biedniejszych dzielnicach nie wspominając. Ówcześni wandale notorycznie rozbijali i tak nieliczne lampy, by pod osłoną nocy ich występki były jeszcze bardziej bezkarne. Dominikanin ojciec Gregorio Maria Rocco wpadł na pomysł, by doświetlić miasto kapliczkami właśnie - nikt, nawet rabusie i złodziejaszki nie odważyli się niszczyć świętych miejsc. Kapliczki stały się swego rodzaju drogowskazami (podobnie jak Madonnelle w Rzymie, o których pisałam tutaj).

Nie robiłam dużo zdjęć, bo czułam, że naruszam prywatność mieszkańców. W końcu to ich dzielnica, ich domy, ich życie. Dyskretnie tylko kilka razy niby to sprawdzając coś w telefonie pstryknęłam i tym samym uwieczniłam kilka scenek. 

Przypomniał mi się Luciano de Crescenzo, wspomniany już piewca Neapolu i fotograf, który często spacerował po Quartieri Spagnoli z aparatem w dłoni udając niemieckiego turystę upamiętniając Neapol, którego już nie ma. Chcąc uwiecznić niepozowane, prawdziwe obrazy z życia wymyślił sobie ukryty aparat w torbie i po kryjomu łapał momenty, które już nigdy nie wrócą.

Wracając do kapliczek, zwanych potocznie capelle votive/edicole votive/sacre/ religiose lub altarini: tu pstrokaty kicz i obskurne plastikowe lampki sąsiadują sobie w najlepsze z małymi dziełami sztuki sakralnej. Zadbane kapliczki współegzystują z tymi już zapomnianymi i zaniedbanymi (o dane miejsca dbają mieszkańcy domu, na którego ścianie znajduje się kapliczka).

Kapliczki są przystankami na naszej drodze, swego rodzaju miejscami zadumy i nieodłącznymi towarzyszami podczas spaceru po Neapolu.


Powiedzcie: czy jest drugie takie miejsce na ziemi? Myślę, że nie. To studnia pełna skarbów, studnia bez dna. Tygiel. Kociołek pełen emocji. Bulgocący wewnątrz niczym Wezuwiusz przed erupcją. Neapol poznaje się emocjami właśnie, nie zwiedza utartymi szlakami turystycznymi. 

To jak? Chętni na kolejną przechadzkę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz