Strony

piątek, 24 stycznia 2020

Włoska książka - 15


Dziś o niezwykłej, przesyconej smakami, zapachami i plastycznymi obrazami prozie Rosy Ventrelli. Okrzyknięta przez La Gazzetta del Mezzogiorno Eleną Ferrante z Bari pisarka znana jest w Polsce z powieści – „Ogród oleandrów”, o której napiszę innym razem.

Akcja dzisiejszej książki, „Historia porządnej rodziny” rozgrywa się na włoskim południu – w jednej z najstarszych dzielnic miasta Bari – borgo Santa Nicola. Bohaterką i narratorką jest dziewczynka o imieniu Maria, zwana przez bliskich ladaco lub malacarne ze względu na swój niepokorny charakter. Przydomek w dzielnicy San Nicola to cecha wyróżniająca na tle innych, dumnie noszona niczym drugie ubranie. Każdy w dzielnicy posiada jakieś przezwisko, a kto nie szczyci się żadnym przydomkiem, ten postrzegany jest jako osoba nijaka, nie mająca powodów do chwały, gdyż, jak to mówi ojciec bohaterki:  „Lepiej by cię wytykano, niż w ogóle nie znano”. Maria, zwana malacarne zaprzyjaźnia się z Michele – chłopcem będącym synem miejscowego gangstera. Rodziny dzieci mają między sobą na pieńku, co nie przeszkadza naszym głównym bohaterom spotykać się i spędzać razem dzieciństwo. W powieści czujemy na każdym kroku ducha południa-czytając kolejne strony przed oczami mamy dialekt Apulii, biedę, przestępczość, analfabetyzm, południową porywczość, a jednocześnie niezwykłą, tak typową włoską siłę i radość życia.

Czytając powieść niemal czuje się wiatr od morza, zapach złowionych przez rybaków ryb: duszonego w cytrynie i listkach laurowych węgorza, solonych sardeli i sardynek w occie, a do tego wszechobecny aromat sosu pomidorowego passata gotowanego przez mamma. Mamy widok prania wiszącego w wąskich zaułkach, a poznając poszczególne charaktery i losy mieszkańców dzielnicy obserwujemy życie toczące się niemal na ulicy, gdzie kobiety łuskają bób w progu domów i rozmawiają okno w okno. Każda, dosłownie każda strona, każdy opis to kwintesencja południa Italii.

„Wakacje w starym Bari spędzaliśmy między murami z białych kamieni, goniąc po labiryncie uliczek i zaułków, pośród zapachu pościeli suszącej się na sznurach i woni smakowitych sosów, w których całymi godzinami dusiło się mięso kastrowanego cielaka. To tutaj spędziłam lata dzieciństwa i pierwszej młodości. I nigdy nie myślałam o nich, jako o czasie ponurym czy nieszczęśliwym, chociaż zewsząd otaczały mnie brzydota i cierpienie”.

Do tego dochodzą liczne retrospekcje:

„Chciałam jeszcze raz zobaczyć moją szkołę podstawową, zamek, placyk przed kościołem Matki Bożej Dobrej Rady, na którym w dzieciństwie bawiłam się z Giuseppem i Vincenzem. Błąkałam się w zamyśleniu, pochłaniałam oczami każdy szczegół: poszarzałe i spękane domy, wąskie zaułki z małymi sklepikami i warsztatami, podwórka, na których stare panny pilnowały  małoletniego potomstwa pracujących kobiet, plecione krzesła wystawione przed drzwi, oczekujące tego, kto na nich przysiądzie, by zamienić z sąsiadem kilka słów. Z każdym zakątkiem tej znienawidzonej i ukochanej dzielnicy wiązało się jakieś wspomnienie.”

"-Nie zapominaj Mari - powiedział mi tato, wodząc palcem po napisie – tutaj wieczorem jest zamknięte dla wszystkich, zarówno dla małych, jak i dużych.
-Tato – sprzeciwiłam się – ale wojna się już skończyła.
-Tak, skończyła ... Biada temu, kto w to wierzy. Tutaj woja nigdy się nie kończy”

„Jeszcze nigdy tak bardzo nie tęskniłam za dzieciństwem. Za latem, wyprawami z Michelem aż do Torre Queta, polowaniem na jaszczurki, słońcem zalewającym moje ciemne jak ziemia ramiona i nogi, lekcjami pana Caggiana, babcią Antoniettą, która przygotowywała przepyszne sosy pomidorowe, Vincenzem, który raz po raz przeliczał oszczędności ze szkatułki. Za uliczką, którą codziennie szliśmy z Michelem aż do Teatru Petruzzellich, zapachem świeżo upieczonych rogalików. I za morzem w oddali. W tym momencie całe moje dzieciństwo jawiło mi się jako długi letni dzień, podczas którego ja i Michele milczeniu, ze zdziwieniem wsłuchujemy się w szum wody i wymieniamy spojrzenia pełne sekretnych zwierzeń i obietnic. Wydało mi się nawet, że słyszę jego dziecięcy głos, którym przerzuca most nad przepaścią lat.”

Wreszcie mamy pomieszanie wiary z profanum i zabobonami – bo obok szkoły zakonnic, w której uczy się Maria, obok księdza i coniedzielnej mszy czytamy również o lokalnej znachorce-czarownicy – kobiecie pomagającej ludziom swoimi czarami.

Jest przemoc, chęć wyrwania się ze swojego środowiska i zdobycia czegoś więcej, jest wreszcie nienawiść przenoszona z pokolenie na pokolenie oraz trudna miłość do własnej ziemi. To wszystko, ale przede wszystkim wspomniana nienawiść i skomplikowane relacje rodzinne rzutują na późniejsze losy Marii i Michele.

Tak o swoim miejscu mówią spotykając się już jako dorośli po latach Maria i Michele:

„Nie było mnie przez rok. Rzym jest piękny, ale czułem, że nigdy tak naprawdę stąd nie wyjechałem. Nie w tym sensie.

Dobrze wiedziałam, o czym mówi, Miało to coś wspólnego z bezwolnością. A ja nigdzie się stąd nie ruszyłam, choć nigdy tak naprawdę nie należałam do tego miejsca”.

Historia kończy się w zaskakujący, smutny sposób. Akcja powieści to lata osiemdziesiąte XX wieku, ale na południu czas jakby się zatrzymał w bielonych murach domów Bari, na których cieniem kładą się zarówno wczoraj, jak i dziś bieda i malavita, czyli przestrzępczość, z których bardzo ciężko jest się wyrwać do lepszego świata.

Jeśli inne powieści Eleny Ferrante są tak napisane jak powieść Ventrelli, pędzę czytać, bo niefortunnie zaczęłam moją przygodę z autorką od tej książki, a ona mnie niestety nie zachwyciła. Czas poznać inne tytuły.

Wam tymczasem szczerze polecam pióro Rosy Ventrelli.

CDN.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz