Strony

czwartek, 23 maja 2019

Neapol, moja miłość



Podróżując i odwiedzając różne miejsca zostawiamy w nich jakąś cząstkę siebie, ale również coś z sobą zabieramy z powrotem. Coś nieuchwytnego, co zostaje w nas już na zawsze – obrazy, smaki, dźwięki, zapachy. Wspomnienia, które możemy przywołać, gdy tylko zamkniemy oczy. Pod powiekami pojawiają się od razu uliczki, zabytki, spotkania, ludzie i kolory. Sytuacje, rozmowy i wrażenia. To dużo cenniejsze od nawet najlepszej zakupionej pamiątki.

„Neapol moja miłość” to nie tylko tytuł tego wpisu i książki Australijki Penelope Green (która nota bene więcej miejsca w swoich wspomnieniach poświęca ludziom, a nie samemu miastu). To stan w jakim się znajduję po zaledwie kilku dniach spędzonych w bella Napoli. Dniach intensywnych, pełnych emocji i zachłyśnięcia się miastem. 

Jestem naprawdę zakochana, innamorata cotta. Neapol zawładnął mną do reszty i pobudził wszystkie zmysły niczym mocne espresso. Słodko-gorzki to smak, ale jedyny w swoim rodzaju. Smutek i nostalgia zostały. Została tęsknota za miejscem, które odcisnęło na mnie swój ślad. Wiem, że jeszcze tu wrócę. Mam nadzieję, że to zaledwie początek przygody, jaką jest poznawanie i odkrywanie, ale przede wszystkim doświadczanie i przeżywanie Partenope, jak nazwali miasto starożytni Grecy. Neapol trzeba przeżyć, nie zwiedzać na czas odhaczając kolejne zabytki z listy.

Zobaczyć Neapol i umrzeć. Ale przenośnie, od nadmiaru wrażeń i piękna. Od ilości kościołów, z których każdy to odrębna historia.

Wchodzę wczesnym rankiem z gwarnej już ulicy w ciszę i półmrok, gdzie moim oczom ukazują się same dzieła sztuki. Wiele niszczejących, zapomnianych, mocno nadgryzionych zębem czasu. Zachwycających i kryjących w sobie tajemnice. Gdyby tylko kamień i płótno mogły przemówić… Taki unikalny obraz, piękne rzeźby, a nie przeczytam o nich w żadnym przewodniku! W kościele są tylko dwie staruszki i mężczyzna który najwyraźniej wstąpił tu w drodze do pracy. Zapalam świeczkę w intencji Bliskich, tych żyjących oraz nie będących już z nami i oddaję się zadumie…. Cisza jest tak przejmująca, że zdaje się krzyczeć.


Siedzę na placu, gdzie siwy pan na pobliskiej ławce czyta Il Mattino, a grupka chłopców gra w piłkę, za bramkę mając zardzewiałą furtę jakiegoś od dawna zamkniętego kościoła. Nikt ich nie przegania i piłka co chwila uderza w starą, pewnie równie zabytkową jak szesnastowieczny kościół bramę. Tu co krok są jakieś ruiny, kto by się tam przejmował. Gołębie i mewy podrywają się do lotu. Wystawiam twarz do słońca. Pełnia szczęścia.


Inny obrazek. Poranny spacer, kiedy miasto dopiero się budzi, a liczni turyści jeszcze przewracają na drugi bok śniąc swoje włoskie sny. Hałas podnoszonych saracinesche, intensywny zapach kawy w pobliskim barze otwieranym o godzinie szóstej. Nawoływanie sklepikarzy i sprzedawców na pobliskim targu. Zapach świeżo złowionych ryb i frutti di mare na targu Porta Nolana. Rozmiar krewetek powala. Różnorodność ośmiorniczek zadziwia. Hałas stopniowo narasta – kakofonia klaksonów jest coraz wyraźniej słyszalna („uwaga jadę!”), wszechobecne motorini i wariacka z naszego punktu widzenia jazda znowu się zaczyna - jednak w tym szaleństwie naprawdę jest metoda!


Spokój na wzgórzu Vomero i lekki wietrzyk od morza. 

Niezliczona ilość edicole votive – kapliczek w Dzielnicy Hiszpańskiej Quartieri Spagnoli. Sznury z praniem. 

Zapach czegoś pysznego i wesołe Buon giorno skierowane w naszą stronę (to ta starsza pani, która si affacia alla finesta  - wygląda przez okno i obserwuje sobie spokojnie uliczkę w dole).  

Idę i nagle zaskoczenie, jakich będzie jeszcze wiele podczas naszego pobytu -  widzę strzałkę kierującą do malutkiej kapliczki Padre Pio z relikwami świętego (każde miasto i miasteczko włoskie, zwłaszcza na południu może się poszczycić takimi miejscami, jednak prawdziwość relikwii to już inny temat). O ojcu Pio i jego kulcie we Włoszech pisałam Wam kiedyś tutaj.


Kolejka w porze obiadowej przed znanymi i odwiedzanymi przez miejscowych pizzeriami. Dostajemy numerek 17 i cierpliwie czekamy, aż nas wywołają by wejść do środka. 

Pod słynny lokal jakiś czas temu mafia podłożyła bombę chcąc zastraszyć Gino Sorbillo – słynnego pizzaiolo. Wyciąganie il pizzo, haraczu od sklepikarzy i zastraszanie to już odrębny wpis. Patrole wojska  widoczne na ulicach, ale jakoś tak w tle. 

3 maja mała czteroletnia Noemi została postrzelona na Piazza Nazionale przy okazji sparatoria – strzelaniny i porachunków mafii. W biały dzień. Pocisk uszkodził dziecku płuco, cały Neapol wstrzymał oddech i czekał na wieści ze szpitala Santobono. Dziewczynka na szczęście jest już fuori pericolo – jej życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Na jednym z napisów pozostawionych na ogrodzeniu szpitala można było przeczytać słowa otuchy od rodziców Annalisy Durante, innej dziewczynki zastrzelonej w 2004 roku przez przypadek przez mafię. 

Mafia niestety wciąż działa i  ma się dobrzewalka z nią trwa, ale absolutnie, absolutnie nie można patrzeć na Neapol przez pryzmat Camorry…

Źródło: internet

Kolejne wspomnienie. Widok na morze i pobliskie wyspy – Capri, Procidę oraz Ischię. Majestatyczny Wezuwiusz. Uśpiony, wygląda niepozornie, ale nigdy nie wiadomo, kiedy się przebudzi i pokaże swój gniew…. 

Murale i graffiti sąsiadujące ze starymi zachwycającymi elementami architektonicznymi. Wszechobecny wizerunek Toto', komika pochodzącego z Neapolu. Labirynty ciemnych viuzzi, gdzie ledwo dochodzi słońce  – wąskich uliczek, z których każda z nich skrywa jakieś zaskakujące detale, jakąś ukazującą się naszym oczom niespodziankę. Przypomina mi się Algier, gdzie byłam w dzieciństwie.

Nie da się opisać Neapolu, Neapol trzeba przeżyć, doświadczyć, a i tak życia nie starczy….


Zawsze przed wyjazdem czytam o danym miejscu, zbieram ciekawostki, anegdoty. Tworzę listę rzeczy do zobaczenia, zostawiając jednocześnie margines (dość szeroki) na zmiany i improwizację. I to właśnie jest najpiękniejsze w poznawaniu – improwizacja. 

Idziemy według mapy i nagle coś innego zdaje się nas przyciągać. Zmieniamy więc trasę i okazuje się, że nie ma przypadków, że tu właśnie mieliśmy się znaleźć. Nigdzie indziej, właśnie dokładnie w tym miejscu. Nie udało nam się zobaczyć jakiegoś zabytku z naszej listy, ale co z tego, skoro doświadczyliśmy czegoś dużo istotniejszego – emocji bycia tu i teraz, właśnie tu, nel posto giuso al momento giusto – we właściwym miejscu i o właściwym czasie. 

"O sensie życia nie decyduje jedynie czynnik celu, ale trwanie w chwili" - napisał Jacek Bocheński.

Moja lista była dość długa, wyjątkowo dużo udało nam się zobaczyć jak na tak krótki czas pobytu. Ale tak naprawdę nie o punkty tu chodzi, a o złapanie atmosfery i charakteru miasta. Obserwowanie miejscowych. Trwanie w chwili, a nie bieganie niczym japońscy turyści. Gironzolare per la citta’ e non visitare. Włóczenie się po mieście, a nie typowe zwiedzanie to jedyny słuszny wybór.


Chyba faktycznie po raz kolejny stałam się ofiarą syndromu Stendhala. Przez nadmiar emocji, piękna, bodźców nie mogłam potem spać. Dopiero co wróciłam do Polski i już tęsknię za Neapolem. Ma w sobie to coś, czego nie ma żadne inne włoskie miasto. Zrobiłam bardzo dużo zdjęć. Jednocześnie starałam się powstrzymać od fotografowania by nic mi nie umknęło (to takie trudne, kiedy na każdym kroku jest coś godnego uwiecznienia! Ręka sama przykleja się do aparatu i już nie chce puścić). Chciałam jednak patrzeć, widzieć, robić więcej zdjęć oczami. Teraz kiedy tylko je zamykam, mam przed sobą tyle wspaniałości. Wyświetlam sobie mój prywatny film. Gdzie chcę i kiedy chcę. Jak tylko nachodzi mnie ochota przeglądam w głowie moje autorskie pocztówki. 

Będąc na drugim końcu świata możemy przemieszczać się w sekundę w naszej wyobraźni i to jest najpiękniejsze. 

Robię sobie kawę w kawiarce i oglądam kupione w malowniczych bancarelle con libri usati książki. Gdybym mogła, wykupiłabym dodatkowe miejsce w luku bagażowym tylko na nie. Kocham szelest kartek, używane stare perełki z historią, żółte kartki opowiadające swoje tajemnice.

W kolejnych postach pokażę Wam trochę Neapolu. Napiszę kilka ciekawostek o przesądach Neapolitańczyków. 

Zastanawiałam się, czy jest sens pisać. Tyle osób już te miejsca opisało dawno przede mną, robiąc to dużo lepiej - o Goethem, Grudzińskim i innych wielkich nie wspominając. Tyle jest osób znających miasto od podszewki, osób, które widziały dużo więcej ode mnie, zrobiły przepiękne zdjęcia. Co ja tu dodam mając w pamięci zaledwie tych kilka dni? To tylko maleńki wycinek jakiejś rzeczywistości, zaledwie antipasto, przystawka. Danie główne wciąż przede mną. 

Jednak każda, ale to każda bez wyjątku impresja jest ważna i warta spisania/ przeczytania, bo ile ludzi, tyle różnych emocji, patrzenia inaczej. 

Postaw obok siebie dwie osoby i pokaż im to samo – każda na swój sposób opisze to, co widzi. To właśnie jest piękne. Niepowtarzalne i unikalne.

Smutek zostaje, kiedy siedzę już w samolocie – coś się kończy, a przecież jeszcze bym spędziła tu trochę czasu. 

Zwłaszcza kiedy jestem we Włoszech, potrzebuję po powrocie kilku dni na dojście do siebie. 

Muszę się otrząsnąć i na nowo odnaleźć w otaczającej mnie, tak przecież znanej na co dzień rzeczywistości. Jak to, to już za nami? Przecież dopiero co odliczaliśmy dni do wyjazdu! To taki syndrom odstawienia. Ale Włoch nie da się odstawić, zapomnieć - one są już we mnie, w moim krwiobiegu. Jest we mnie melodiosita' della lingua ed i gesti – melodyjność języka i gesty. 

Co jakiś czas powraca do mnie sen – lecę samolotem i płaczę, bo nie chcę zostawiać Italii. Mam tak z Bel Paese. Podobny smutek zostaje we mnie, kiedy zostawiam za sobą polskie góry i Zakopane, morze czy Bory Tucholskie. 

Dla osłody tego smutku zbieram więc wspomnienia i potem je odtwarzam, kiedy tylko chcę. Jedyne takie, bo moje.


 Napoli e’ un teatro a cielo aperto., e i napoletani sono attori senza pubblico e alla fine della giornata non ricevono alcun applauso, nessuna standing ovation, nessun ringraziamento…”

“A Napoli ci basta poco, basta ca apparamm a junat, siamo attori per vendere persino un pezzo di pane, siamo tutti comici, ma anche se siamo attori siamo sinceri...

“Neapol to teatr pod chmurką, Neapolitańczycy są aktorami bez publiczności, na koniec dnia nie otrzymują żadnych braw. Są aktorami, ale aktorami szczerymi, prawdziwymi."

Alla prossima lettura! Do przeczytania o Neapolu już niedługo!

Za wspaniałą podróż dziękuję Mojemu Mężowi - Neapol był naszym prezentem z okazji siódmej rocznicy ślubu. Grazie Amore, tu sai sempre come rendermi felice!

1 komentarz:

  1. I ja tam byłem, miód, piwo piłem ...
    Tutto per te Amore Mio :-)

    p.s.
    Come al solito, meravigliosamente scritto

    OdpowiedzUsuń