Strony

wtorek, 30 stycznia 2018

Włoska migawka - 17

"Oto południe, na które czekaliśmy, miejscowość tak urokliwa, że chciałoby się ją zjeść jak lukrowany tort, w całości. Narasta we mnie dzika radość, że to dopiero początek, że zobaczę wszystko, dotknę wszystkiego, przesunę dłonią po tynkach setek kamienic, pchnę drzwi zapomnianych kościołów, najem się winogron, których słodyczy nie mogę jeszcze sobie wyobrazić, że zanurzę nóż w złocistym miąższu pachnących słońcem melonów... Nasycę się południem."

Gdzie zaczyna się włoskie południe? Według jednej z anegdot zaraz za pierwszą stacją benzynową na południe od Rzymu. Zgodnie z wytycznymi geograficznymi na placu San Rufo w miasteczku Rieti, leżącym w Lacjum, gdzie na kamiennej tablicy figuruje łaciński napis „Umbilicus Italiae” - pępek Włoch, a poniżej po włosku: „Centro d’Italia".


Źródło: Internet
Dla mnie włoskie południe zaczyna się na krańcu włoskiego buta. Tam, gdzie czuć już to bliżej nieokreślone coś w powietrzu - zapach gorąca i najróżniejszych roślin przywodzą mi na myśl Afrykę północną, w której byłam jako małe dziecko i której zapachy utkwiły mi gdzieś w pięcioletniej wówczas pamięci, niemal impressi nella mente, ancorati profondamente nella memoria.

To małe senne, leniwe miasteczka, gdzie czas jakby się zatrzymał. To pranie wiszące na sznurach, aromatyczne owoce, mix wielu kultur. Wpływy arabskie wyczuwalne na każdym kroku. Sycylia. To prażące słońce, gra światła i cienia na starych fasadach. To małe kościółki i kapliczki. Nonne kupujące świeże warzywa i owoce na maleńkim mercato, nonni siedzący przy jedynej fontannie w miasteczku i kontemplujący toczące się dookoła życie. To jakaś taka stagnacja, życie poza tym całym pośpiechem współczesnego świata. To jakby drugie, inne Włochy, jakże dalekie od północnych miast.

Na rozgrzanie się od środka zostawiam dzisiaj kilka zdjęć.

1 komentarz: