Aż trudno w to uwierzyć, że od mojego ostatniego wpisu minął prawie rok. Wspominałam tam mój grudniowy pobyt w Krakowie, opisywałam nastrój jarmarku świątecznego na krakowskim rynku i zachwycałam się bożonarodzeniowymi dekoracjami. Pisząc tamte słowa miałam już w głowie wizję kolejnych wyjazdów, podróży, plan ponownego odwiedzenia Krakowa przed Bożym Narodzeniem 2020.
Kto wtedy przypuszczał, że ten rok okaże się dla nas wszystkich tak trudny. Kto przypuszczał, że światem zawładnie małe groźne niewidzialne coś, co sparaliżuje wszystkie kraje. Kto wtedy myślał, że będziemy mieli dość statystyk, maseczek, obostrzeń i słów koronawirus, lockdown czy kwarantanna odmienianych przez wszystkie przypadki na wszelkie możliwe sposoby, a nasze życie diametralnie się zmieni.
Mimo, że to był ciężki rok, mimo tego, a pandemia pokrzyżowała bądź uniemożliwiła realizację wielu naszych planów, dla mnie to były owocne miesiące. Miesiące, które spędziliśmy ze sobą w domu, miesiące zaglądania we własne wnętrze, refleksji i docenienia tak nagle nam zabranych prostych, oczywistych czynności jak wyjście na spacer czy do kawiarni.
To był czas wymuszonego, a tak potrzebnego mi spowolnienia, uświadomienia sobie, jak cenną wartością jest wolność i możliwość swobodnego oddychania dosłownie i w przenośni, uświadomienie sobie, jak łatwo i szybko możemy je utracić.
Świat nie będzie już taki, jak przed pandemią. Te zmiany mają swój ukryty sens. Mają nas nauczyć wdzięczności za to, co mamy, cierpliwości i poskromienia własnego rozbuchanego ego. Mają nas nauczyć tego, że ważne jest to, co w nas. Okoliczności zmieniają się i często nie mamy na nie wpływu, ale mamy wpływ na to, co z tym zrobimy, jak wykorzystamy trudne sytuacje dla własnego rozwoju, jaki świat wewnętrzny i podejście stworzymy w sobie samych.
Ani się obejrzeliśmy, a mamy koniec grudnia. Od pierwszych dni grudnia dekorowałam mieszkanie, piekłam ciasteczka, czytałam codziennie synkom po fragmencie szwedzkiej książki „Dzieci z dachów” aż do 24 grudnia.
Cieszyłam się tym wspólnym czasem i przygotowaniami. Rozświetlałam mieszkanie lampkami, świecami, aromatycznymi kominkami (moje ostatnie odkrycie – woski Goose Creek – zapachy Christmas Cookies i Brownie). Codziennie otwieraliśmy kalendarz adwentowy z drobiazgiem i zadaniem odliczając dni do Wigilii. Pakowałam prezenty.
I choć ten rok był ciężki, przez cały czas pielęgnowałam i pielęgnuję w sobie nadzieję na nowe, które wreszcie przyniesie nam zwalczenie pandemii i powrót do względnej normalności i swobody.
Choć nie spędzimy tegorocznego Sylwestra na hucznej nieskrępowanej zabawie, życzę Wam wejścia w nową datę z radością w sercu i nadzieją na dobre dni, które staną się naszym udziałem w nadchodzącym 2021 roku. I pielęgnowania magii, która choć zapomniana i utracona, jest jednak możliwa do odzyskania.
Życzę Wam roku, który da nam tak po prostu, zwyczajnie pożyć. Nawet dzieci rysując swoje marzenia, jak mój synek, dają wyraz swoim tęsknotom za światem sprzed pandemii. Tego waśnie nam wszystkim życzę - świata bez wirusa.