Dziś o niezwykłej, przesyconej smakami, zapachami i plastycznymi obrazami prozie
Rosy Ventrelli. Okrzyknięta przez La Gazzetta
del Mezzogiorno Eleną Ferrante z Bari pisarka znana jest w Polsce z powieści
– „Ogród oleandrów”, o której napiszę innym razem.
Akcja dzisiejszej książki, „Historia porządnej rodziny” rozgrywa się na
włoskim południu – w jednej z najstarszych dzielnic miasta Bari – borgo Santa Nicola. Bohaterką i
narratorką jest dziewczynka o imieniu Maria, zwana przez bliskich ladaco lub malacarne ze względu na swój niepokorny charakter. Przydomek w
dzielnicy San Nicola to cecha wyróżniająca na tle innych, dumnie noszona niczym
drugie ubranie. Każdy w dzielnicy posiada jakieś przezwisko, a kto nie szczyci
się żadnym przydomkiem, ten postrzegany jest jako osoba nijaka, nie mająca
powodów do chwały, gdyż, jak to mówi ojciec bohaterki: „Lepiej by cię wytykano, niż w ogóle nie znano”.
Maria, zwana malacarne zaprzyjaźnia
się z Michele – chłopcem będącym synem miejscowego gangstera. Rodziny dzieci mają
między sobą na pieńku, co nie przeszkadza naszym głównym bohaterom spotykać się
i spędzać razem dzieciństwo. W powieści czujemy
na każdym kroku ducha południa-czytając kolejne strony przed oczami mamy dialekt
Apulii, biedę, przestępczość, analfabetyzm, południową porywczość, a
jednocześnie niezwykłą, tak typową włoską siłę i radość życia.
Czytając powieść niemal czuje się wiatr od morza, zapach złowionych przez
rybaków ryb: duszonego w cytrynie i listkach laurowych węgorza, solonych
sardeli i sardynek w occie, a do tego wszechobecny aromat sosu pomidorowego passata gotowanego przez mamma. Mamy widok prania wiszącego w wąskich zaułkach, a poznając poszczególne charaktery i losy mieszkańców
dzielnicy obserwujemy życie toczące się niemal na ulicy, gdzie kobiety łuskają
bób w progu domów i rozmawiają okno w okno. Każda,
dosłownie każda strona, każdy opis to kwintesencja południa Italii.
„Wakacje w starym Bari
spędzaliśmy między murami z białych kamieni, goniąc po labiryncie uliczek i
zaułków, pośród zapachu pościeli suszącej się na sznurach i woni smakowitych
sosów, w których całymi godzinami dusiło się mięso kastrowanego cielaka. To tutaj
spędziłam lata dzieciństwa i pierwszej
młodości. I nigdy nie myślałam o nich, jako o czasie ponurym czy nieszczęśliwym, chociaż zewsząd otaczały mnie brzydota i cierpienie”.
Do tego dochodzą liczne retrospekcje:
„Chciałam jeszcze raz
zobaczyć moją szkołę podstawową, zamek, placyk przed kościołem Matki Bożej
Dobrej Rady, na którym w dzieciństwie bawiłam się z Giuseppem i Vincenzem. Błąkałam
się w zamyśleniu, pochłaniałam oczami każdy szczegół: poszarzałe i spękane
domy, wąskie zaułki z małymi sklepikami i warsztatami, podwórka, na których stare panny pilnowały małoletniego potomstwa
pracujących kobiet, plecione krzesła wystawione przed drzwi, oczekujące tego,
kto na nich przysiądzie, by zamienić z sąsiadem kilka słów. Z każdym zakątkiem tej
znienawidzonej i ukochanej dzielnicy wiązało się jakieś wspomnienie.”
"-Nie zapominaj Mari -
powiedział mi tato, wodząc palcem po napisie – tutaj wieczorem jest zamknięte
dla wszystkich, zarówno dla małych, jak i dużych.
-Tato – sprzeciwiłam się
– ale wojna się już skończyła.
-Tak, skończyła ...
Biada temu, kto w to wierzy. Tutaj woja nigdy się nie kończy”
„Jeszcze nigdy tak bardzo
nie tęskniłam za dzieciństwem. Za latem, wyprawami z Michelem aż do Torre
Queta, polowaniem na jaszczurki, słońcem zalewającym moje ciemne jak ziemia
ramiona i nogi, lekcjami pana Caggiana, babcią Antoniettą, która przygotowywała
przepyszne sosy pomidorowe, Vincenzem, który raz po raz przeliczał oszczędności
ze szkatułki. Za uliczką, którą codziennie szliśmy z Michelem aż do Teatru
Petruzzellich, zapachem świeżo upieczonych rogalików. I za morzem w oddali. W
tym momencie całe moje dzieciństwo jawiło mi się jako długi letni dzień,
podczas którego ja i Michele milczeniu, ze zdziwieniem wsłuchujemy się w szum wody
i wymieniamy spojrzenia pełne sekretnych zwierzeń i obietnic. Wydało mi się
nawet, że słyszę jego dziecięcy głos, którym przerzuca most nad przepaścią lat.”
Wreszcie mamy pomieszanie wiary z profanum i zabobonami – bo obok szkoły zakonnic,
w której uczy się Maria, obok księdza i coniedzielnej mszy czytamy również o
lokalnej znachorce-czarownicy – kobiecie pomagającej ludziom swoimi czarami.
Jest przemoc, chęć wyrwania się ze swojego środowiska i zdobycia czegoś więcej,
jest wreszcie nienawiść przenoszona z pokolenie na pokolenie oraz trudna miłość
do własnej ziemi. To wszystko, ale przede wszystkim wspomniana nienawiść i
skomplikowane relacje rodzinne rzutują na późniejsze losy Marii i Michele.
Tak o swoim miejscu mówią spotykając się już jako dorośli po latach Maria i
Michele:
„Nie było mnie przez
rok. Rzym jest piękny, ale czułem, że nigdy tak naprawdę stąd nie wyjechałem.
Nie w tym sensie.
Dobrze wiedziałam, o
czym mówi, Miało to coś wspólnego z bezwolnością. A ja nigdzie się stąd
nie ruszyłam, choć nigdy tak naprawdę nie należałam do tego miejsca”.
Historia kończy się w zaskakujący, smutny sposób. Akcja powieści to lata osiemdziesiąte XX wieku, ale na południu czas
jakby się zatrzymał w bielonych murach domów Bari, na których cieniem
kładą się zarówno wczoraj, jak i dziś bieda i malavita, czyli przestrzępczość, z których bardzo ciężko jest się wyrwać
do lepszego świata.
Jeśli inne powieści Eleny Ferrante są tak napisane jak powieść Ventrelli, pędzę
czytać, bo niefortunnie zaczęłam moją przygodę z autorką od tej książki, a ona
mnie niestety nie zachwyciła. Czas poznać inne tytuły.
Wam tymczasem szczerze polecam pióro Rosy Ventrelli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz